WolfSpring - Wolfspring

Artur Chachlowski

ImagePamiętacie francuska grupę Nemo? Wydała do tej pory 4 niezłe albumy, lecz zyskała sobie zaledwie dosyć ograniczoną popularność na prog rockowym rynku. Zapewne fakt, że wykonuje ona swoje utwory w języku francuskim wpływa na to, że jakoś nie może przebić się do masowego odbiorcy. Pewnie też i ja nigdy nie sięgnąłbym po muzykę tego zespołu, gdyby nie Włodek i Witek z Oskara, którzy pewnego dnia wcisnęli mi w dłoń album „L’Homme Idéal” (2007). Posłuchałem i nawet spodobał mi się. Ale nie rzucił na kolana. Muzyka niezła, ale nie porywająca. Chyba dlatego, ze żabojadzi język jakoś średnio konweniuje się z prog rockiem.

Niedawno ucieszyłem się (a myślę, że Włodek, Witek i reszta „kibiców” grupy Nemo też), gdy w zapowiedziach wydawniczych wytworni ProgRock Records przeczytałem, że lider Nemo, Jean-Pierre Louveton, powołał do życia nowy projekt o nazwie WolfSpring, który wykonuje utwory w języku angielskim. Płyta zatytułowana po prostu „Wolfspring” ukazuje się 13 lipca, ale z promocyjnego egzemplarza, który od kilku dni kręci się w moim domowym odtwarzaczu, docierają do mnie dźwięki, które dowodzą jednego: jak bardzo przystępna staje się prawie ta sama muzyka, ale wykonywana w języku angielskim.

W grupie WolfSpring po angielsku śpiewa (bez cienia fałszywego akcentu) niejaki Julian Clemens, na perkusji gra Ludovic Moro-Sibilot, a na instrumentach klawiszowych, wyciągnięty przez JP Louvetona z grupy Nemo, Guillaume Fontaine. To czwórka ludzi, którzy stworzyli naprawdę udane konceptualne dzieło opowiadające o „upadku sterowanej przez żądne władzy media, w której deptane są prawa jednostki” (to cytat z książeczki towarzyszącej płycie).

Całość składa się z 8 utworów (w tym dwa instrumentale), w których przewijają się motywy będące następstwem nazwy projektu: „The Haunting”, „Carpathian Wolves”, „Mutation”, „Howling With The Banshee”, „Our New MediaEvil World”… Skojarzenia ze światem wilków, wilkołaków, głodnych krwi sfor są tu oczywiste i wielokrotnie przewijają się w tekstach utworów (to kolejny pozytywny aspekt tego, że JP Louveton „przestawił się” na język angielski). A muzycznie? WolfSpring obraca się raczej po spokojnych obszarach, w których jak ognia unika agresywnych brzmień, a od metalu trzyma się daleko. Na płycie króluje raczej atmosfera akustyczności przemieszana z nieśmiałymi elementami symfonicznego rozmachu. WolfSpring nie boi się eksperymentować z dźwiękami, budując mosty pomiędzy stylami, ale pamiętając też o własnej tożsamości. Muzyka zespołu jest po pierwsze spójna przez cały czas trwania (56 minut) tego albumu, a po drugie posiada dość oryginalny, a w każdym razie nieczęsto „ogrywany” przez innych wykonawców, styl. Dzięki temu wydawnictwo to brzmi naprawdę zachęcająco i świeżo.

Panowie z WolfSpring nie zapominają o melodiach, o technicznych sztuczkach oraz o konsekwentnie budowanym przez siebie nastroju. W brzmieniu grupy panuje równowaga pomiędzy sferą instrumentalną (posłuchajcie rewelacyjnej kompozycji „Howling With The Banshee”), a wokalną (gdybym nie czytał materiałów informacyjnych nie wpadłbym na to, że angielski nie jest ojczystym językiem wokalisty) i oba te elementy utrzymane są na naprawdę wysokim poziomie. W efekcie wszytko to sprawia, że mamy do czynienia z całkiem udaną i dość przyjemną w odbiorze płytą. Nie znajdziemy na niej wprawdzie kojarzonego z progresywno-rockowymi produkcjami epickiego rozmachu, ale zamiast tego mamy do czynienia z naprawdę ciekawie brzmiącą mieszanką akustyczności i rockowej symfoniki, czegoś na kształt syntezy brzmień Crosby Stills Nash And Young, Bostonu (wczesnego), Marillionu (późnego) i balladowego Spock’s Beard. Mieszanki, w której więcej jest wiosennej świeżości niźli wilczej agresji.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!