Patrzę na okładkę albumu gruoy Frogg Cafe i nie wiem co przedstawia. Tak więc tym razem nie będę jej analizował tylko od razu przejdę do muzyki, bo ta jest zaskakująca.
Już patrząc na instrumentarium nowojorskiego zespołu widać, że płyta będzie wyjątkowa. Skrzypce, wiolonczela, wiola, trąbki i inne instrumenty niespotykane na co dzień w i tak już bogatym spisie sprzętu muzyków progresywnych powodują, że aż chce się posłuchać cóż takiego stworzyli nowojorczycy.
Wszystko zaczyna się od niemal symfonicznego, niemal pozbawionego wokalu „Terra Sancta”. Intrygujące rozwiązania, zaskakujące zwroty i ta muzyka. Fuzja jazzu, rocka i muzyki klasycznej. Jak się okazuje to wszystko towarzyszyć nam będzie przez cały album.
Drugi utwór to właśnie bardzo jazz rockowe „Move Over I'm Driving”. Dynamiczny utwór, w którym śpiewu Nicka Lieto nie uświadczymy. Mam wrażenie, że zespół Frogg Cafe, pomimo pochodzenia ze Stanów Zjednoczonych, czerpie pełnymi garściami z brytyjskiej tradycji muzycznej końca lat sześćdziesiątych, a ten utwór jest tego znakomitym przykładem. Zresztą jak i następny.
„Pasta Fazeuhl” to nie tylko bardzo psychodeliczny tytuł, ale równie psychodeliczna muzyka, wymieszana z mocno eksperymentalnym jazzem. Jednak chwilami robi się monotonnie. Powtarzanie tej samej frazy muzycznej przez kilka minut nie jest raczej dobrym pomysłem. Ten utwór akurat nieco nuży.
Natomiast kolejne trzy: „In The Bright Light”, „Left For Dead” oraz „Brace Against The Fall” należy traktować jako całość pod tytułem „Under Wuhu Son”. Znowu mamy do czynienia z jazzowo-rockowo-klasyczną fuzją. Świetny pomysł, wykonanie nieco gorsze. Dużymi fragmentami brakuje temu utworowi dynamiki, która stanowiłaby przeciwwagę dla wolnych fragmentów z wokalem. Ledwie trzy czy cztery minuty bardziej dynamicznej i zdecydowanie rockowej muzyki to trochę za mało. Owszem, Frank Camiola, gitarzysta Frogg Cafe, pokazuje że potrafi grać, ale to nie wystarcza. Część „Left For Dead” jest najbardziej dynamiczna tylko, że w samym środku ma fragment, który całą tę dynamikę zabija a do tego przechodzi w bardzo jednostajny „Brace Against The Fall”. Szkoda, że „Under Wuhu Son” nieco nudzi, bo muzycy pokazują w nim niemałe umiejętności operowania nie tylko instrumentami typowo rockowi, ale także tymi nietypowymi.
Najbardziej rockowy i najbardziej progresywny utwór, czyli numer siedem na płycie. „From The Fence” zaczyna się ponownie dość wolno i monotonnie, ale na szczęście tutaj jest tak jak było w „Terra Sancta”: ciekawie, zmiennie i intrygująco.
A wszystko kończy trochę tajemniczy, nieco folkowy i bardzo zaskakujący utwór „Belgian Boogie Board”. Połamane frazy, zahaczające o improwizację nie wszystkim muszą się podobać, ale ten utwór to chyba najlepszy obecnie przykład psychodelii w rocku. Takie rzeczy nagrywało się w połowie lat sześćdziesiątych. Teraz na pewno trudniej będzie się z tym przebić, ale brzmi to naprawdę interesująco.
Na zakończenie chciałem komuś polecić ten album, ale nie do końca wiem komu, bo muzyka na nim zawarta jest bardzo specyficzna. Myślę, że każdy sam powinien ocenić czy mu się podoba, bo chyba w tej chwili nie ma konkretnej grupy odbiorców, do których „Bateless Edge” mógłby być skierowany. No chyba, że do fanów Gwiezdnych Wojen słuchających psychodelicznego rocka lat sześćdziesiątych.