Dianoya - Obscurity Divine

Artur Chachlowski

ImagePrzyznam szczerze, że zaskoczył mnie ten album. Album, który u progu tegorocznego lata do MLWZ nadesłał warszawski zespół Dianoya. Zaskoczenie nr 1: płyta ukazała się na rynku 8 marca. Jakże to możliwe, że tak długo po jej premierze w ogóle o niej nie słyszałem? Bo album „Obscurity Divine” to – i jest to zaskoczenie nr 2 – płyta nadspodziewanie udana. Można by rzec, że rewelacyjna. Ale dlatego, że Dianoya to absolutni debiutanci i by nie zepsuć tych młodych muzyków powiem, że „tylko” znakomita. Myślę, że ten krążek zadowoli fanów cięższych, ale inteligentnie podanych klimatów. Coś w sam raz dla miłośników twórczości tak modnych ostatnio zespołów jak Riverside, Tool czy Anathema (sprzed najnowszej płyty).

Ale muzyka grupy Dianoya wcale nie tak łatwo poddaje się klasyfikacjom i próbom definiowania jej brzmienia. A już na pewno trudno ją zaszufladkować i przypisać do jakiejkolwiek kategorii. Na płycie „Obscurity Divine” wyraźnie słychać, że zespół upodobał sobie dźwięki z pogranicza metalu, psychodelii, prog rocka i alternatywy. Ta przedziwna mieszanka stylów znajduje jednak logiczne odbicie w granych przez zespół dźwiękach. Nie należą one do najłatwiejszych w odbiorze. Dużo tu zmian tempa, dźwiękowych łamańców, nieoczywistych rozwiązań melodycznych i mocno pokomplikowanych fraz. Ale choć trudno doszukiwać się na płycie „Obscurity Divine” łatwo zapamiętywalnych melodii czy radiowych przebojów, to nie sposób odmówić muzyce Dianoyi świeżości, oryginalności i otwartości na poszukiwanie ciekawych pomysłów. Jest to przemyślane, niemal matematycznie precyzyjne granie, a że teksty poszczególnych utworów są, hmmm… wykoncypowane, to mało powiedziane. Pewnie powstały z (angielskojęzycznym) słownikiem wyrazów obcych w ręku. Jednym zdaniem, nie jest to łatwa, przynajmniej przy pierwszym zetknięciu, muzyka, ale z drugiej strony dająca sporo satysfakcji w odbiorze, gdy się ją już dobrze pozna.

Album opiera się na trzech dziesięciominutowych utworach („Dreamlack”, „Severance”, „Sepia”), które wraz z nieco krótszym i otwierającym cały zestaw „Brainwave”, stanowią jego cztery główne filary. Ten ostatni z wymienionych to chyba najciężej brzmiący numer na płycie, pełen ostrych dźwięków gitar, ale i… wyważonego śpiewu i łagodnego intro. W powoli rozwijającym się „Dreamlack”, który poprzedzony jest krótkim instrumentalem „Heartfelt Souvenir” (to właściwie zbiór gitarowych soundscape’ów będących wstępem do następującej po nich kompozycji) mamy dużo więcej spokoju, akustycznych gitar, przestrzeni, słychać także stacatto „żywych” smyczków, a także pewną dozę „metalowej psychodelii”. Takiej trochę spod znaku Jeżozwierzy. „Severance” to kolejny utwór obdarzony długim instrumentalnym wstępem, po którym rozpędzona machina instrumentalistów demonstruje swoje niemałe umiejętności techniczne. To bardzo dobra i wyrazista kompozycja, która jednak nie wypada aż tak dobrze, jak umieszczony na końcu płyty utwór „Sepia”. Jego początek znów poprzedzony jest instrumentalną akustyczną miniaturką „Darkroom”, której końcowe dźwięki zlewają się z pierwszymi akordami „Sepii”. To już prawdziwie dojrzała, przemyślana i konsekwentnie rozwijająca się kompozycja, której zwieńczenie stanowi monumentalne gitarowe solo o niezwykłej wręcz urodzie. To utwór, na który niewątpliwie należy zwrócić uwagę, chociażby ze względu na jego złożoną aranżację.

Oprócz wymienionych już przeze mnie nagrań, są na płycie „Obscurity Divine” jeszcze dwa kawałki. Też połączone ze sobą, jakby stanowiły jedność: „Unsound Counterpart/Delusion Stigma” oraz przypominający instrumentalną jazdę bez trzymanki, wypełnioną „walką” duetu gitar „Turbid Mind And Season Madness”. Ten drugi z wymienionych kojarzy mi się z pełnokrwistą „karmazynową szkołę jazdy”.

Jak już wspomniałem, Dianoya nie próbuje grać piosenkowych utworów, a jej muzyka raczej nie ma szans, by zagościć na playlistach komercyjnych stacji radiowych. Za to klimat płyty jest naprawdę fajny. Ta trochę mroczna, trochę tajemnicza atmosfera liczy się najbardziej i za jej udane wykreowanie należy się grupie duży plus.

O sile zespołu stanowią tworzący go ludzie. Filip Zieliński to uzdolniony wokalista (gra także na instrumentach klawiszowych), który posiada szeroką paletę sposobów emisji głosu. Śpiewa po angielsku bez śladu polskiego akcentu. Siłą napędową dla muzyki Dianoyi jest tandem gitarzystów: Jan Niedzielski i Maciek Papalski, a mocarnie brzmiąca sekcja rytmiczna Adam Pierzchała – bg, Łukasz Chmieliński – dr, umiejętnie spaja dźwięki całego zespołu w zgrabną, dojrzale brzmiącą całość.

Wydaje mi się, że Dianoya dysponuje już wystarczającymi środkami, by śmiało pójść drogą wytyczoną przez grupy Riverside i Votum. Obie te formacje, wydawane na Zachodzie i mające tam liczne grono wiernych fanów, podnoszą reputację polskiego prog metalu i byłbym zdziwiony, gdyby Dianoya ze swoją inteligentnie graną muzyką nie zaistniała w świadomości słuchaczy, także poza granicami Polski. Jej muzyka to kolejny przykład tego, że w kraju nad Wisłą powstaje ostatnio naprawdę sporo albumów z wysokim znakiem muzycznej jakości.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!