Dream Theater - Falling Into Infinity

Przemysław Stochmal

ImageJak grom z jasnego nieba spadła na sympatyków zespołu Dream Theater jeszcze do tej pory niewiarygodnie brzmiąca informacja, że jego szeregi zdecydował się opuścić Mike Portnoy - współzałożyciel, frontman, a przede wszystkim kompozytor ogromnej części repertuaru grupy i fenomenalny perkusista. O ile wielki jest żal, że jego niezwykłych umiejętności nie będziemy mogli podziwiać już na następnych płytach zespołu, wszak panowie z Dream Theater zdecydowali się kontynuować działalność bez dotychczasowego lidera, o tyle na szczęście Mike Portnoy wraz ze swoim odejściem nie ma możliwości odebrania swoim fanom tego, co przez ponad dwadzieścia lat zostało zarejestrowane i wydane jako muzyka Dream Theater z jego udziałem. Spośród wielu godzin niezwykłej muzyki Teatru Marzeń z Mike’m Portnoyem przy tej okazji chciałbym przypomnieć wydane przed trzynastoma laty dzieło „Falling Into Infinity”.

Choć istnieje spore grono sympatyków zespołu z nowojorskiego Long Island, którzy tę wydaną w 1997 roku płytę honorują jako zdecydowanie jedną z najlepszych w dyskografii grupy, to jednak jeszcze dziś, tak jak zaraz po wydaniu, budzi ona pewne kontrowersje w kontekście reszty regularnych albumów Dream Theater, pozostając przy tym najmniej lubianą przez sam zespół płytą. Przez wielu mianowana została jako najbardziej przystępne i „pro-radiowe” (być może obok „Octavarium”) ze wszystkich wydawnictw grupy. Nie da się ukryć, że określenie takie w gruncie rzeczy nie mija się z prawdą, co potwierdza fakt, że zespół związany był kontraktem z wytwórnią, która w pewnym stopniu wymusiła na nim nagranie albumu o większym niż do tej pory potencjale komercyjnym, w efekcie odrzucając połowę ze 140 minut materiału, jaki zespół zaplanował na nową płytę.

Sama muzyka zawarta na „Falling Into Infinity” potwierdza krążące na jej temat opinie jako o płycie najbardziej przystępnej pod względem muzycznym w całej dyskografii Dream Theater. Z jednej strony świadczy o tym zamieszczonych na płycie siedem kompozycji opartych w zasadzie na piosenkowo-refrenowym schemacie, wśród których wyróżniają się zwłaszcza „Peruvian Skies” – z leniwego tempa zgrabnie przeradzający się w metalowy galop, czy niemal od początku do końca rozpędzony „Just Let Me Breathe”. Z drugiej zaś strony nie sposób nie dosłyszeć na „Falling Into Infinity” dość radykalnej zmiany brzmienia Dream Theater – nowojorczycy w znacznym stopniu bowiem złagodzili tu metalowy charakter swojej muzyki, tak dosadny na poprzedzającym tę płytę ciężkim „Awake”. Również i instrumentalne pasaże, na poprzednich płytach potrafiące przybierać postaci rytmiczno-melodycznych łamigłówek, tu ustępują miejsca prostszym rozwiązaniom. Doskonale potwierdzają to najdłuższe nagrania: oparty na świetnym hardrockowym riffie, nagrany przy wokalnym współudziale Douga Pinnicka z King’s X „Lines In the Sand” w samym środku ozdobiony został długim i imponującym solo na gitarze, zaś w zamykającym album „Trial of Tears” w miejsce potencjalnych instrumentalnych „łamańców” pojawiła się absolutnie fenomenalna solowa „wymiana zdań” pomiędzy Johnem Petruccim a zasiadającym za instrumentami klawiszowymi Derekiem Sherinianem. Nieco bardziej „tradycyjnie” na polu instrumentalnych rozwiązań wypada pełen „frippowskich” schematów „New Millenium”, któremu jednak dość daleko do metalowych rozwiązań z wcześniejszych płyt.

Co ciekawe, dzięki ograniczeniu charakterystycznego jak do tej pory komplikowania partii instrumentalnych i złagodzeniu metalowego charakteru muzyki, na „Falling Into Infinity” znalazł się nie tylko najbardziej „piosenkowy” (przy okazji wyjątkowo „amerykańsko” brzmiący) materiał w dyskografii Dream Theater, ale pojawiły się również nagrania zdecydowanie najbliższe stricte progrockowym wzorcom, nie mające za to tak wiele wspólnego z tradycyjnie pojmowanym metalem progresywnym – wśród nich zwłaszcza wspomniany „Trial of Tears”, pełen dźwięków bliskich światu Rush, Pink Floyd, czy U.K. oraz krótki, ale treściwy „Hell’s Kitchen”.

Poza faktem, że zespół Dream Theater na „Falling Into Infinity” zamieścił dużo łatwych w odbiorze, niezbyt długich nagrań, są również i inne powody, dla których ta bądź co bądź bardzo udana płyta wyróżnia się z pozostałych dyskograficznych pozycji grupy. Zwłaszcza należy wspomnieć, że jest to jedyna w całości studyjna płyta Dream Theater, w której nagraniu udział wziął Derek Sherinian – znakomity klawiszowiec, w wielkim stopniu mający wpływ na charakterystyczne brzmienie albumu dzięki pasażom odgrywanym na swoim niepowtarzalnie brzmiącym syntezatorze, a także dzięki wykorzystaniu choćby mellotronu i pianina Rhodesa - instrumentów dotychczas obcych muzyce nowojorczyków. „Falling Into Infinity” to również płyta wyjątkowa ze względu na swoją perfekcyjną produkcję, na której skorzystała zwłaszcza perkusja, brzmiąca tu nadzwyczaj „żywo” i głęboko. Pod wieloma względami jest to zatem płyta wyjątkowa w kontekście całej dyskografii Dream Theater. Wszystko wskazuje jednak na to, że nam, fanom obecnie przyszło wyczekiwać albumu, który pod tym względem przerośnie wszystkie pozycje w dotychczasowym dorobku grupy, łącznie z wyjątkowym „Falling Into Infinity”.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!