No i mamy do czynienia z kolejnym bardzo dobrym albumem, mocnym kandydatem do grona najciekawszych płyt, jakie ujrzały światło dzienne w 2010 roku. Ale w przypadku grupy Salem Hill nie jest to przecież żadną niespodzianką. Zespół ten przyzwyczaił nas do tego, że każda kolejna premiera nowej płyty staje się sporym wydarzeniem. Nie inaczej jest z wydanym przed kilkoma dniami krążkiem „Pennies In The Karma Jar”. Zawiera on 62 minuty muzyki, na które składa się dziewięć utworów. Obserwujemy tu zdecydowane odejście od długich kilkunastominutowych epików, jakie wypełniały poprzednią, bardzo udaną płytę tego zespołu („Mimi’s Magic Moment” 2005) ale, jak się okazuje, Salem Hill doskonale sprawdza się w każdych okolicznościach. Kiedyś zasłynął z bardzo przemyślanej, koncepcyjnej płyty („The Robbery Of Murder” (1998), na której krótsze tematy połączone były w jedną całość na wzór pamiętnego albumu „Misplaced Childhood” Marillionu. To był właściwie początek kariery tego zespołu, która potoczyła się we właściwym kierunku, szybko czyniąc Salem Hill jednym z najważniejszych prog rockowych wykonawców zza oceanu. Najnowsze wydawnictwo, aczkolwiek nie zawiera jakoś wyjątkowo długich utworów – jedynym wyjątkiem jest w tym zestawie „The Day Is Yours”, który trwa 14 minut – to stanowi ono kolekcję niepowiązanych ze sobą nagrań. A i tak, jako całość, album „Pennies In The Karma Jar” prezentuje się wręcz znakomicie.
Płyta urzeka: a) urodą przepięknych linii melodycznych, b) obfitością wspaniałych harmonii wokalnych i c) niezwykłą wręcz przystępnością wszystkich, bez wyjątku, utworów wypełniających program tego wydawnictwa.
Pozwolę sobie teraz rozwinąć każdy z tych elementów:
a) nie ma na tym krążku słabego utworu. Każdy z nich, zarówno oddzielnie, jak i jako fragment większej całości, prezentuje się doskonale. Przez całą płytę Salem Hill utrzymuje bardzo wysoki poziom wykonawczy, a po pewnym czasie refreny szybciutko zapadają w pamięć i zaczynają same „grać” w uszach odbiorcy. Tyczy się to przede wszystkim utworów „Carry Me”, „My Gift To You”, „Fine”, „The Horror Of Fearlessness”… Lepiej poprzestanę na tych czterech tytułach, bo musiałbym wymienić wszystkie.
b) Ogromnym atutem zespołu jest to, że ma w swoim składzie aż czterech bardzo dobrych wokalistów. Zarówno Michael Dearing, jak i Carl Groves, którzy wyraźnie nadają ton grupie, jak i basista Patrick Henry oraz perkusista Kevin Thomas potrafią ze swoich głosów czynić doskonały użytek. W obrębie jednego utworu potrafią oni zarówno indywidualnie prowadzić główne linie melodyczne, jak i łączyć się w dwugłosy, tercety, a także budować niezwykłe podziały harmoniczne. Najlepszym tego przykładem może być sam początek płyty, a więc wstęp do utworu „Carry Me”, ale można tego doświadczyć też i w „The Horror Of Fearlessness”, „This Lump” czy „Why Did You Make Me”.
c) Płyta „Pennies In The Karma Jar” zachwyca wręcz niezwykłym nagromadzeniem niesamowicie pięknych melodii. I to zarówno wokalnych, jak i instrumentalnych, co jest niewątpliwą zasługą obfitości przepięknych partii solowych. W związku z tym, że na albumie przeważają krótkie i zwięzłe utwory, to muzyka Salem Hill nabrała niezwykłej lekkości i przystępności, plasując się gdzieś w rejonach „melodyjnego prog popu”. Zaznaczmy: dobrego prog popu. Najdłuższa kompozycja na płycie, „The Days Is Yours”, choć według mnie należy ona do najmniej ciekawych punktów programu tego wydawnictwa, jest pod tym względem wyróżniającym się utworem. Nawet najbardziej rozkrzyczany i urockowiony utwór „Storms In Wonderland” po 2-3 przesłuchaniach zapada głęboko w pamięć. A już takie perełki, jak „Carry Me”, „This Lump” i umieszczony w formie nieformalnego bonusu na końcu płyty, „Glimpse”, to rzeczy, które z powodzeniem mogłyby śmiało kandydować do miana „radio friendly” i znaleźć się na playlistach komercyjnych rozgłośni radiowych.
No tak, my tu w samych superlatywach o najnowszej płycie Salem Hill, ale wiem, że znajdą się tacy, co nie będą zadowoleni. Album „Pennies In The Karma Jar” na pewno spodoba się sympatykom prog rocka z „melodyjną twarzą”, taką właśnie jaką zespół ten pokazuje na nowym krążku, na którym znaleźć można mnóstwo naleciałości a’la The Alan Parsons Project, The Beatles czy ELO.
Jednakże słuchacze, którzy preferują bardziej ortodoksyjną szkołę prog rocka, jednoznacznie nawiązującą do klasyki gatunku z pierwszej połowy lat 70., czegoś w duchu tego, co na przykład na swoim niedawnym krążku „If” pokazała grupa Glass Hammer, pewnie będą z niezadowoleniem kręcić nosami. Że to płyta mdła, nijaka, zbyt banalna i zbyt „upopowiona”. Nie zmienia to jednak faktu, iż „Pennies In The Karma Jar” to autentycznie dobry i naprawdę udany album przesycony nieskończoną ilością fenomenalnych melodii i osadzony w niezwykle miłym, dla uszu odbiorcy, klimacie.
Jak dla mnie, to jedna z wyróżniających się pozycji płytowych, które ujrzały światło dzienne w progresywnym 2010 ro(c)ku.