Longshanks - The Return Of Longshanks

Artur Chachlowski

ImageZ grupą Longshanks było tak: w 1987 roku zafascynowani twórczością Rush dwaj młodzi holenderscy muzycy André Kramer i Alex van de Graaf nagrali utwór „Cycles And Circles” zainspirowany muzyką kanadyjskiego tria i wydali go na kasecie magnetofonowej. Przez kilka następnych lat pracowali nad materiałem, który miał wypełnić ich pierwszy album, ale niespodziewanie, wskutek natłoku innych obowiązków, zaprzestali współpracy. I dopiero w lutym 2007 roku, po kilkunastu latach nieutrzymywania ze sobą żadnych kontaktów, obaj panowie spotkali się ponownie, by zjednoczyć siły i rozpocząć współpracę na nowo. Do swojego grona dopuścili wokalistkę Bregje Kaasjager (żonę Alexa) i w trzyosobowym składzie przygotowali wymarzony debiutancki album, który ujrzał światło dzienne w kwietniu tego roku.

Ukazał się on pod wymownym tytułem „The Return Of Longshanks”. Bo to płyta o powrotach. O powrocie przyjaźni, o powrocie do wspólnej pracy nad muzyką, ale i o powrocie w głąb własnego sumienia, o odnajdywaniu siebie samego w zmieniających się czasach, o powrotach do domu, do ukochanych osób, do przyjaźni, do pierwszych miłości. To album o życiowych podróżach i o powrotach z nich. Powrotach do bliskich. Do domu…

W sensie dosłownym to także, a może przede wszystkim, powrót grupy Longshanks do muzycznego życia. Stąd tytuł płyty. Płyty, która… zadziwia. A nawet, powiem wprost, częstokroć szokuje. Czemu zawdzięczać ten szok? Spowodowany jest on przeogromnym eklektyzmem, by nie rzec: miszmaszem, stylistycznym, który panuje na tym krążku. Tradycyjnie rozumianym (neo)progresywnym utworom w rodzaju „The Web Of Life”, „In Dreams” oraz „I Love The Road”, towarzyszą „knajpiane” piosenki w stylu szantów („The Wandering Merchant”), które notabene pojawiają się na tym krążku co jakiś czas na zasadzie powracających tematów. Pojawiają się odgłosy rżenia koni, szmeru rozmów biesiadującej gawiedzi, są melorecytacje, są też nieco rozlazłe, utrzymane w somnambulicznym, lekko ambientowym klimacie nagrania („In The Desert”), znaleźć można też minstralowe zaśpiewy utrzymane w folkowym stylu a’la Blackmore’s Night („The Bath Song”). Mamy też wreszcie zagraną na akustycznej gitarze pieśń „The Travelling Song, prt.3” do tekstu J.R.R.Tolkiena, a także – co jest największą niespodzianką – słynną mowę Martina Luthera Kinga wymieszaną z „Odą do radości” w „I Have A Dream”. Jest jeszcze gościnny udział operowej wokalistki – siostry Alexa, Anity van de Graaf, a jej śpiew w „In Dreams” i „I Love The Road”, co może w tym barokowym przepychu wydać się trudne do uwierzenia, niespodziewanie wychodzi obu tym nagraniom na dobre.

Taka to płyta. Nieodgadniona, zmienna, eklektyczna… Ale też i wciągająca. Z pewnością nie dla prog rockowych purystów, ale trzy kwadranse z nią spędzone, wcale nie są żadną stratą czasu.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!