Delusion Squared - Delusion Squared

Artur Chachlowski

ImageZ tego, co mi wiadomo, to debiutancki krążek grupy Delusion Squared jest koncept albumem. Nie pytajcie mnie jednak o jego treść. Nie znam opowiadanej przez ten francuski zespół historii – posiadam jedynie promocyjny egzemplarz tej płyty, bez książeczki i bez tekstów poszczególnych utworów.

Niepotrzebna jest jednak znajomość fabuły, by przekonać się, że to po prostu dobry i rzetelny album. Jak na zespół początkujących muzyków, Delusion Squared jawi się jako zaskakująco dojrzałe combo. Tworzy go troje ludzi: śpiewająca pani Lorraine Young, gitarzysta Emmanuel de Staint i perkusista Steven Francis. Obaj panowie obsługują też instrumenty klawiszowe. A robią to doskonale i w sposób długimi chwilami przypominający do złudzenia Richarda Barbieri, czego efektem jest to, że w muzyce zespołu słychać dużo sampli, sequencerów i loopów. Nie jest to jednak elektronika do n-tej potęgi, gdyż atmosfera kreowana przez pozostałe instrumenty i głos wokalistki sprawiają, że cały czas grupa trzyma się rockowej stylistyki. Wokal Lorraine świetnie wpisuje się zarówno w akustycznie zorientowane utwory („In My Time Of Dying”, „By The Lake”), jak i cięższy repertuar („The Betrayal”, „Copyrighted Genes”). Ale i tak najlepiej cały zespół wypada w najbardziej melodyjnym repertuarze. A takiego nie brakuje na tym krążku i warto tu wyróżnić dwa końcowe utwory na tym krążku: „The Departure” i „A Creation Myth”.

Głos Lorraine – trochę niewinny, trochę zadziorny – to spory atut grupy Delusion Squared. Dzięki jej śpiewowi zespół wpisuje się w kategorię „żeńskich grup progresywnych”, której ton nadają formacje pokroju Mostly Autumn, Karnataka, The Reasoning czy Magenta. Nakładając na to wyraziste granie instrumentalistów, które przepełnione jest samplami i elektronicznymi plamami syntezatorów, otrzymujemy w sumie wypadkową w postaci stylistyki a’la Pure Reason Revolution. Tak, grupa Delusion Squared zdecydowanie przybliża się do dokonań (szczególnie z pierwszej płyty) zespołu Chloe Alper i jej kolegów. No, może Francuzi grają bardziej na rockową nutę, choć żywiołowość, polot i fantazja są u obu zespołów porównywalne.

Nie ukrywam, że podoba mi się płytowy debiut tego zespołu. Może nie porwał mnie totalnie, nie rzucił na kolana i nie urzekł, jak tegoroczny debiut nad debiutami (mam na myśli płytę „Aquarius” grupy Haken), ale sprawił, że z przyjemnością często powracam do tego wydawnictwa i wiem, że niejednokrotnie będę sięgać po ten krążek w przyszłości. Będę też z uwagą przyglądać się dalszym losom tego francuskiego zespołu, gdyż swoim pierwszym albumem zrobił on krok w dobrym kierunku, udanie zaznaczając swoją obecność na mapie najciekawszych „prog rockowych żółtodziobów AD 2010”.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!