Dziś recenzja, która wraz z płytą CD przeleżała się na półce od minionego lata…
Był lipiec. Kilka dni przed zakończeniem Mundialu... Zapytałem wtedy sam siebie: jaką płytę najlepiej zapakować do walizki, gdy wybiera się na wakacje do ciepłych, śródziemnomorskich krajów? Dla pogodowej równowagi i dla ochłody warto mieć przy sobie coś, co powstało w położonym daleko na północy, norweskim Trondheim. Szczególnie jeszcze, gdy płyta nosi tak adekwatny tytuł, jak ta: „Time To Rest”.
Grupa Morild działa od 2007 roku, lecz sądząc po fotografiach zamieszczonych wewnątrz książeczki tworzą ją niemłodzi już ludzie. Wśród zwyczajowych podziękowań w tej samej książeczce, lider zespołu Odd-Roar Bakken umieścił wzmiankę o basiście Nilsie Larsenie, nazywając go „przyjacielem w życiu i muzyce od 40 lat”. Z tych faktów wnioskować można, że muzycy grający w Morild (oprócz Bakkena i Larsena są to: John Anders Troset (v) i Alex Salgado (dr)), już dawno, dawno temu przekroczyli wiek chrystusowy. I pewnie mieli okazję wychować się na naprawdę dobrej muzyce. Sięgnijmy raz jeszcze do pięknie wydanej, kolorowej i pełnej informacji, opisów poszczególnych kompozycji, a także tekstów do wszystkich utworów, książeczki. Wśród podziękowań członkowie zespołu wymieniają takie nazwy i nazwiska, które inspirowały ich przez lata: Andy Latimer i grupa Camel, Ken Hensley i Uriah Heep, Ian Anderson i Jethro Tull, Kerry Livgren i Kansas oraz Rick Wakeman.
A więc bingo! Już wiemy gdzie jesteśmy i po jakich muzycznych terytoriach się poruszamy. Bo Morild gra muzykę, którą najlepiej określić jako mieszankę tradycyjnie rozumianego symfonicznego/progresywnego rocka z melancholijnym nordyckim folkiem podkreślanym częstym używaniem gitar akustycznych (gościnny udział Hansa Kristoffersena) i fletów (kolejny gość: Mari Haug Lund). Długie i wieloczęściowe muzyczne opowieści grupy Morild utrzymane są w niespiesznym, dystyngowanym tempie, wyraźnie słychać w nich tradycyjne instrumenty, słychać, że grają na nich nie komputery, a żywi ludzie. Trudno oprzeć się wyrażeniu, że cała płyta „Time To Rest”, a jest to album podwójny i zawiera ponad 100 minut muzyki, utrzymana jest w staromodnym, konserwatywnym stylu, niepozbawionym wszakże swoistej elegancji, przejawiającej się niezliczonymi odwołaniami do złotych czasów progresywnego gatunku.
Płytę wypełniają długie, wielowątkowe kompozycje. Najdłuższa z nich (28 minut!), a zarazem najambitniejsza, to trzyczęściowa opowieść zainspirowana obrazem autorstwa J.M.W. Turnera z 1840 roku, „The Slave Ship”. Najczęściej jednak spotkać na płycie można utwory, które zamykają się w kilkunastominutowych rozmiarach: „All I Wanted (The Whale Song)” – to rzecz oparta na głośnej przed kilku laty historii z wielorybem, który niespodziewanie pojawił się w wodach Tamizy, opowiedziana przewrotnie… z punktu widzenia tego potężnego ssaka, „Circus” – to krytyka polityków i dziennikarzy popierających brudną stronę polityki, „Early This Morning” – to nastrojowa suita przepełniona bożonarodzeniowymi aranżacjami opowiadająca o smutnym losie wojennych uchodźców i osób, które utraciły bliskich w konfliktach zbrojnych, „Two Glasses” – to pochwała przyjaźni, braterstwa i apoteoza pokoju między ludźmi. Jak widać, są to dość poważne tematy, o których Morild opowiada przy pomocy swoich złożonych, obdarzonych wielopiętrowymi aranżacjami utworów, w których niepodzielnie królują dźwięki organów Hammonda, melotronów, wyrazistych gitar, pastelowych plam granych na fletach, a często i bogatych orkiestracji.
Nie brakuje też na tym albumie krótszych tematów, jak na przykład instrumentalny utwór „Time To Rest”, inny instrumental „Apus Apus” (by dowiedzieć się, kogo/co zespół uczynił bohaterem tego nagrania odsyłam do atlasu ornitologicznego), klimatyczna piosenka „When The Night Turns To Morning”, będąca pochwałą złożonej natury człowieka, a także przesycona rodzicielską miłością do dzieci kołysanka „Blackbird’s Lullaby”.
Sympatycy klasycznego progresywnego rocka pamiętający dojrzałe brzmienia oparte na analogowych instrumentach klawiszowych znajdą na płycie „Time To Rest” prawdziwe bogactwo interesujących ich dźwięków, melodii i klimatów. Muzyczne produkcje grupy Morild potrafią przemawiać do wyobraźni słuchaczy. A także do ich serc. Bo to ten rodzaj muzyki, którą kochamy za jej konserwatyzm oraz niezmienność i w ogóle nie przeszkadza nam jej brak odkrywczości oraz programowe zawieszenie w atmosferze znanej sprzed 4 dekad. Niby nie ma tu rewelacji, ale coś w tej muzyce niewątpliwie jest. Rewelacją samą w sobie jest to, że muzykom tworzącym tą norweską grupę udało się nagrać tak dobrze brzmiący album, który w umiejętny sposób łączy tradycję ze współczesnością. Album, przy którym – zgodnie z tytułowym zaleceniem – dane mi było wspaniale zrelekasować się w trakcie tegorocznego, jakże upalnego urlopu.