Lennon, John - Imagine

Przemysław Stochmal

ImageFaktem jest, iż wraz z zamknięciem na kartach historii muzyki rozdziału pod tytułem „The Beatles”, nastał nieodwracalny kres pewnej epoki. Oto, mimo kontynuacji tworzenia muzyki, tym razem już pod własnymi nazwiskami, John Lennon i Paul McCartney, czyli para głównych kompozytorów piosenek Czwórki z Liverpoolu, abdykowała z ról pomazańców-odkrywców zupełnie nowych, wiekopomnych rozwiązań dla muzyki rozrywkowej, ustępując miejsca nowym poszukiwaczom, eksperymentatorom i innowatorom. Wciąż jednak pozostawali oni w grze, nie wyznaczając już bynajmniej nowych trendów, ale komponując kolejne, wielbione przez miliony piosenki. Jednym z najpopularniejszych albumów, jakie nagrali eks-Beatlesi po rozpadzie jest pochodzący z 1971 roku „Imagine” Johna Lennona.

Po wydaniu jeszcze za czasów istnienia The Beatles trzech awangardowych albumów nagranych wraz z Yoko Ono oraz debiutanckiej, silnie emocjonalnej płyty solowej, wydawać by się mogło, że dalsza kariera Lennona może oscylować pomiędzy mniej lub bardziej ciężkostrawnymi dźwiękowymi eksperymentami, a cechującymi się rockową drapieżnością muzycznymi wyrazami anty-ustrojowej ideologii, która towarzyszyła jego osobie i do dziś niezmiennie z nią się kojarzy. Tymczasem „Imagine”, druga solowa płyta artysty, nie dość, że w dużym stopniu stanowi wyraźne skierowanie ku starym, wypróbowanym sposobom na „beatlesowską” piosenkę, to momentami przybiera wyjątkowo lekką, niemal przesłodzoną formę.

Jak się okazuje, sukces albumu i jego czar polega w dużej mierze właśnie na tym, jak sam Lennon raczył określać, muzycznym „lukrze”, jaki zastosował on na potrzeby rasowo rockowych piosenek, również tych o iście manifestacyjnym przekazie. Najdobitniejszym potwierdzeniem jest tu słynny utwór „Imagine” – najbardziej znana „utopijna” piosenka w historii, bazująca na antyreligijnych i anty-ustrojowych ideach, która zyskała sobie sympatię nie tylko wśród zwolenników bliskich Lennonowi doktryn, ale również i wśród zwyczajnych sympatyków ładnych kompozycji, dzięki swojemu „słodkiemu”, uwydatnionemu smyczkowymi aranżacjami, charakterowi.

Aranżacje instrumentów smyczkowych pojawiają się zresztą na albumie kilkakrotnie, wygładzając i ubarwiając brzmienie kompozycji – zarówno dotyczących uczuciowych relacji między Johnem a Yoko ballad („Jealous Guy”, „How?”), jak i blues-rockowych utworów – wymierzonego w McCartneya „How Do You Sleep?”, czy „It’s So Hard”, między wierszami przekazującego anty-polityczne treści. Smyczkowe aranżacje łagodzące brzmienie, bądź miejscami budujące podniosłość utworu, nie są oczywiście złotym środkiem, jaki Lennon znalazł na potrzeby swoich protest-songów. „Gimme Some Truth” stanowi bowiem pełen buntu „rockowy krzyk”, który równie dobrze mógłby znaleźć się na poprzednim albumie, natomiast w znakomitym „I Don’t Wanna Be a Soldier Mama” swój sprzeciw wobec ustroju Lennon wyraża powtarzając charakterystyczne hasła na tle transowego, funkującego rytmu.

Wydaje się, że nadanie przez Lennona przystępnej, łatwej, przebojowej formy utworom o wybitnie manifestacyjnym charakterze, a także „wysłodzenie” większości balladowych tematów nie stało się jedynym sposobem na sukces albumu. Magnesem przyciągającym fanów muzyki, mających różne społeczno-polityczne przekonania z pewnością był również fakt, że wbrew wszystkiemu John Lennon na „Imagine” zamieścił całkiem sporo dźwięków zadziwiająco bliskich temu, co zrobił z Beatlesami. Inspirowany muzyką country „Cripple Inside” spokrewniony jest choćby z kompozycją Ringo Starra „Don’t Pass Me By”, „How?” śmiało można by zestawić z McCartneyowskim „The Long and Winding Road”, natomiast „It’s So Hard” i przepiękny, liryczny „Oh My Love” to klasyczny Lennon z czasów „Białego Albumu” (zalążek drugiego z tych utworów powstał zresztą podczas sesji do „The Beatles”).

„Imagine” jest znakomitym albumem, do którego absolutnie warto wracać nie tylko w takie dni, jak dzisiejsza, 30. rocznica śmierci Johna Lennona. Nie jest to być może najbardziej nowatorska muzyka, jaka powstała za sprawą tego genialnego artysty, jednego z muzycznych talentów wszechczasów. Stanowi natomiast łatwo przyswajalną, „wizytówkową” pozycję, w niezwykłym artystycznym kompromisie łączącą hippisowskie, anty-ustrojowe ideologie, którym artysta hołdował, z uniwersalną w swym muzycznym charakterze przebojowością – po części tą beatlesowską, po części tą charakterystyczną już bardziej dla hitów lat siedemdziesiątych.

PS: Na marginesie warto dodać, że „Imagine” stanowi nie lada ciekawostkę dla fanów muzyki spod znaku rocka progresywnego - na siedmiu utworach z płyty na perkusji/instrumentach perkusyjnych zagrał Alan White, jeszcze wówczas nie mogący mieć pojęcia, że niebawem zwiąże życie z jednym z najsłynniejszych zespołów progrockowych w historii…

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!