Choć jesienno-zimową porą z mniej lub bardziej świadomą radością przyjmuje się płytowe nowości pełne ciepłej, rozgrzewającej muzyki, bądź odkurza się znane i lubiane pozycje o takim charakterze, to nie da się ukryć, że wydany w październiku debiutancki album norweskiego zespołu Nordagust, który pojawił się w moim domu dokładnie wraz z przyjściem mroźnej zimy, wpasował się w nastającą porę idealnie, choć w diametralnie odwrotny sposób.
Wbrew temu bowiem, że po zajrzeniu na stronę internetową formacji dostrzec można na zdjęciach całkiem uroczą „ekipę” przypominającą raczej sympatyczne Blackmore’s Night, którego piosenki mogłyby obecnie działać niczym grzane wino, w przypadku Nordagust mamy do czynienia z muzyką, która czaruje chłodem swojego wyrazu. Idąc śladem takich grup, jak Landberk, czy Anekdoten, Norwegowie postawili na mroźne dźwięki melotronu jako podstawę własnego brzmienia. Ciężko jednak traktować „In the Mist of Morning” jako naśladownictwo dokonań grup prezentujących taką właśnie odmianę rocka neoprogresywnego, bowiem grupa Nordagust wpisała w nią ewidentne elementy folkowej norweskiej tradycji. Efekt, jaki powstał jest rzeczywiście godny podziwu – owa fuzja wypadła na tyle wprawnie, że typowe, ludowe melodie odgrywane na melotronie (lub przy pomocy sugestywnego brzmienia generowanego przez bardziej powszechne instrumenty klawiszowe), brzmią bardzo naturalnie w rockowej konwencji, natomiast pojawiające się w tle lub na pierwszym planie dźwięki takich instrumentów, jak drumle, kantele, kotły i beczki, ubarwiają tę muzykę w sposób odpowiednio subtelny.
Obcowanie z muzyką zawartą na „In the Mist of Morning” uatrakcyjnia iście baśniowy charakter tej muzyki. Skłonna do ostrzejszych riffów gitara regularnie potrafi również malować całkiem eteryczne, rozmarzone melodie, melotron budujący melodyczne ściany gdzieniegdzie wybrzmiewa enigmatycznymi, delikatnymi chóralnymi dźwiękami, gdzieś dodatkowo pojawią się odgłosy szmernego leśnego potoku. W całokształcie wykorzystanych na płycie artystycznych środków jedynie nieco rozczarowuje wokalista, który właściwie przez cały album posługuje się tym samym, przypominającym nieco manierę Rogera Watersa, nieco pretensjonalnym sposobem emocjonalnego wyśpiewywania romantycznych fraz.
„In the Mist of Morning” z całą pewnością ma potencjał, by zyskać sobie duże grono wielbicieli romantycznej, marzycielskiej odmiany rocka progresywnego. Wrażliwość, romantyzm i estyma dla ludowej tradycji, cechujące grupę i jej debiutanckie dzieło mogą być wystarczającym powodem, by mieć na uwadze tę muzykę w końcowo-rocznych podsumowaniach, a także by w oczekiwaniu na dalsze kroki zespołu niejednokrotnie wracać do albumu. Warto sięgać do niego również nawet obecną, zimową porą, ale uwaga – mocno ziębi!...