Prymary - The Enemy Inside

Robert "Morfina" Węgrzyn

ImageZ zapowiedzi firmy ProgRock Records wynikało, że ma to być najcięższy, najbardziej techniczny i najbardziej emocjonalny album ekipy Chrisa Quirarte (muzyk ten działa też w Redemption, Rocket Scientists i Roswell Six). I tak prawie jest.

Zespół Prymary znany jest z tego, że łączy wiele różnych stylów, nie przyznając się do jednego konkretnego gatunku. I bardzo dobrze, bo nie można się zaraz znudzić tym, co proponują Kalifornijczycy. Grupa zadebiutowała w 2003 roku płytą "Prymary". W 2006 roku światło dzienne ujrzał album "The Tragedy of Innocence". Trzeci album w dorobku Amerykanów nazwany został "The Enemy Inside". Mamy na nim prawdziwe mocne metalowe uderzenie, progresywne dźwięki oraz zwarty koncept, zarówno w warstwie lirycznej, jak i muzycznej.

Na płycie znalazło się dziewięć utworów. Mimo ciężkiej gry gitarowej i szybkich perkusyjnych rytmów przypominających najdoskonalsze dzieła metalowe, Prymary dalecy są od zaszufladkowania siebie do któregoś ze znanych nurtów muzycznych. Poszukując własnego, niepowtarzalnego stylu, weryfikują i grają wszystko, co uznają za godne uwagi. "The Enemy Inside" to próba zaistnienia w ciężkich nurtach bez utraty progresywności. W efekcie otrzymujemy zwarte, solidne dzieło na miarę obecnych czasów i królujących trendów w muzyce zarówno progresywnej, jak i metalowej.

Mimo wielkiego szacunku do zespołu i ich ostatniego dzieła, uważam, że ogólne brzmienie można było jeszcze dopracować. Nie żebym się czepiał, chodzi mi raczej o to, aby ten album mógł z odpowiednią siłą „uderzyć” każdego potencjalnego słuchacza.

Prześledźmy kilka utworów. Pierwsze nagranie na płycie zaczyna się niczym prawdziwe trzęsienie ziemi. Niewiele brakuje, żeby określane tym stopniem wielkie zniszczenia przeobraziły się w totalną anihilację. "The Enemy Inside (Part 1)" to właśnie taka kompozycja. Instrumentalny ładunek ze sporą dawką energicznych zagrywek. Prym wiedzie tu mocno wystawiona na przód perkusja, wspomagający ją bas oraz metalowe, mocne riffy gitar. Gdzieniegdzie zagra syntezator, wypełniając pozostałą przestrzeń. Po tej istnej kanonadzie, następuje lekkie zwolnienie i niezauważalne przejście do Part 2. Śledzimy w nim rozterki wewnętrzne głównego bohatera historii, o której opowiada płyta.

Część trzecia "The Enemy Inside" to kolejna instrumentalna kompozycja w tym zestawie. Tym razem na pierwszy plan wysuwają się bas i klawisze. Słychać je intensywnie tylko na początku. Po chwili dołączają do nich ostre dźwięki gitar. Podążamy szybko za muzyką. Tło wypełniają syntezatory i znów bas. Utwór jest nostalgiczny i przejmujący. Znacznie wolniejszy od pozostałych.

Z kolei ostatnia kompozycja, "Trial And Tragedy", to trwająca ponad 22 minuty historia opowiedziana muzyką i słowami, a jednocześnie pole do zaprezentowania progresywnej klasy zespołu.

Całość uzupełnia misternie zrobiona wkładka i okładka płyty. Podtrzymują one poziom emocji uzyskany podczas słuchania muzyki. Twarz na okładce w połowie jest zmieniona. Dzika. Zawzięta. Inna. Jednak tej ciemnej strony nie widać w całości. Może znika, a może się dopiero pojawia? Posłuchajcie, poczytajcie, pooglądajcie, może znajdziecie gdzieś wewnątrz tego dzieła własne wizje i obrazy malowane nie tylko dźwiękiem?

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!