Nie jestem jakimś szczególnym fanem twórczości Uriah Heep. Powiem więcej – do tej pory znałem głównie największe przeboje tego zespołu. I muszę powiedzieć, że od lat siedemdziesiątych, pomimo zmian w składzie, grupa Uriah Heep nie straciła wiele ze swoich możliwości.
Album wita nas ładną okładką, która przedstawia widok na jezioro, z górami w tle, przez okrągły otwór. Obraz ten zachęca do wkroczenia w ten świat po drugiej stronie, zachęca do tytułowego „wejścia w dzicz”.
Utwór otwierający płytę to dość typowe Uriah Heep i typowy hard rock. Stosunkowo prosta linia wokalu, powtarzający się riff gitary w refrenie i nieskomplikowany tekst to jednak nie do końca to, co znalazło się na tym krążku. Utwór „Nail On The Head” jest tylko przystawką do muzycznej uczty zaserwowanej na tej płycie. Drugi utwór w warstwie tekstowej mógłby być spokojnie 'kolejną piosenką o miłości', ale forma, w jakiej jest przedstawiony czyni z niego godną uwagi perełkę. I to pomimo niezbyt skomplikowanej budowy. Ale przecież to jest to, co tygrysy lubią najbardziej, i właśnie to „I Can See You” na ten album wnosi. Miłośnicy jeszcze trochę cięższych brzmień znajdą ukojenie w tytułowej kompozycji tej płyty. Utwór „Into The Wild”, poza refrenem, kojarzy mi się z co bardziej symfonicznymi wcieleniami Iron Maiden. Za to refren jest tym, co znałem jako Uriah Heep z dawnych czasów.
„Money Talk” jest dla mnie jednym ze słabszych momentów płyty. Trudno powiedzieć, że to nieudany utwór, ale nie porywa, ani nie wnosi nic nowego. Po prostu kawałek dobrego rzemiosła, ale bez zachwytów. Za to „I'm Ready” mógłbym określić mianem rockowej ballady. Gdyby nie popis gitarzysty Uriah Heep Micka Boxa. Pokazuje tutaj swój kunszt, jednocześnie nie dominując utworu. Chociaż jego solówki z nawiązką wystarczyłyby na bardzo solidny kawałek muzyki.
I tak oto dochodzimy do najdłuższego utworu na tym albumie. Jednocześnie jest to utwór najbardziej progresywny. Dla słuchacza tak spaczonego przez ponad dwudziestominutowe dzieła rocka progresywnego jak ja, te 6 minut nie robi żadnego wrażenia. Dopóki utwór się nie zaczyna. „Trail Of Diamonds” jest jednym z dwóch najlepszych utworów na tej płycie i nie zmieni tego fakt, że momentami kojarzy mi się z nienajlepszym ostatnim albumem grupy Asia. Na „Trail Of Diamonds” występują wprowadzające fantastyczny nastrój fragmenty wolniejsze jak i pokazujące cały kunszt muzyków fragmenty bardziej dynamiczne. Dla mnie jest to utwór bliski perfekcji.
Następnie przychodzi czas na piosenkę żeglarską. Nie w formie, ale w treści. Utwór można określić, przynajmniej częściowo, jako power balladę. Drugi z moich ulubionych na „Into The Wild”. „Southern Star” ma w sobie zarówno wspomniane już elementy ballady, jak i krwistego rocka, w postaci krótkich solówek gitarzysty.
Nie wiem czy to przez sąsiedztwo, czy z innego powodu, ale utwór „Believe” podoba mi się znacznie mniej. Wstęp jakby znajomy, forma przypomina Toto i ogólnie całość nie porywa. Z drugiej strony jest to kolejna kompozycja, która wnosi coś nowego na ten album. Kolejne dwa utwory: „Lost” i „T-Bird Angel” nie powalają. Są to kandydaci to pominięcia, jeśli to ja słucham tego albumu. Raczej monotonne utwory, które mogą zadowolić fanów Uriah Heep, ale większości słuchaczy raczej nie przypadną do gustu. Jeśli miałbym wybierać z tych dwóch, to ciekawszym wydaje się być „T-Bird Angel”. Jest nieco bardziej zróżnicowany muzycznie niż „Lost”.
Płytę kończy kompozycja o intrygującym tytule „Kiss Of Freedom”. Jest to drugi najdłuższy utwór i kolejny kandydat do nurtu power ballad. I pomimo, że podobnie jak dwa poprzednie, jest trochę nużący, to lubię tę piosenkę. Moim zdaniem to bardzo dobre podsumowanie albumu „Into The Wild”. Szczególnie w warstwie tytułowej: od ucieczki prosto w dzicz („Into The Wild”) już tylko krok do pocałunku wolności („Kiss Of Freedom”).
Całość albumu oceniam na mocne 4 i muszę przyznać, że zostałem przezeń bardzo pozytywnie zaskoczony. Dla każdego znajdzie się na nim coś ciekawego, a dla fanów Uriah Heep jest to pozycja obowiązkowa.