Po studyjnym akustycznym albumie „Less Is More” będącym składanką akustycznych wersji kilku znanych utworów zespołu Marillion z lat 1989 – 2008 przyszedł czas na akustyczną płytę koncertową. To wydawnictwo jest moim zdaniem zupełnie bez sensu, gdyż Marillion ma już w swoim repertuarze kilka akustycznych wydawnictw koncertowych. Pierwszym z nich był singiel „Dry Land” (strony B poszczególnych winylowych wersji zawierały kolejne utwory z koncertu w Borderline), potem przyszła kolej na album „Unplugged At The Walls”, sprzedawany po horrendalnej cenie przed koncertami w latach 2001 i 2004, a także „A Piss-Up In A Brewery” (dostępny jako DVD, a także wydany w ramach fan klubu jako „Christmas 2000” oraz jako jedna z płyt w serii Front Row Club).
Tak więc kolejna akustyczna płyta koncertowa specjalnie nie ma większego sensu. Tym bardziej, że sporo utworów powtarza się pomiędzy wymienionymi wydawnictwami. Powiem więcej – wykonanie „The Space” nie różni się zbytnio od tego, które jest na „Unplugged At The Walls”. Podobnie jest w przypadku „Gazpacho” i „The Answering Machine”. Koncertowa wersja „This Is 21st Century” również zbytnio nie odbiega od wersji dostępnej na świątecznych wydawnictwach (które krążyły sobie w sieciach p2p). Ciekawostką jest normalna, a nie dyskotekowa wersja „Memory Of Water”. Odmiennie zagrany „No One Can” nie ratuje sytuacji. O ile na płycie „Holidays In Eden” utwór ten trącał komercją, o tyle w wersji koncertowej akustycznej po prostu wieje z niego nudą. Troszkę lepiej jest w przypadku „80 Days”. Utwory z ostatniego dwupłytowego wydawnictwa „Happiness Is The Road’ w zaprezentowanych tu wersjach brzmią zupełnie nijak. Niepotrzebnie też przekombinowano z utworem „Easter”, który w tej wersji ciągnie się jak flaki z olejem. Znacznie lepiej jest w zamykającym płytę „Three Minute Boy”, który został zagrany częściowo akustycznie, a częściowo elektrycznie. Lecz wykonanie to psuje fatalne brzmienie gitary, która po prostu zgrzyta, a nie brzmi. Dużym plusem jest fakt, że na płycie znalazły się wyłącznie kompozycje zespołu i nie ma żadnych coverów, co miało miejsce w przypadku wcześniej wymienionych wydawnictw.
Płytę można generalnie traktować jako ciekawostkę. Uważam, że byłoby znacząco lepiej, jakby zespół zamiast wydawać takie gnioty, wznowił wymienione wcześniej wydawnictwa jako płyty ogólnie dostępne. Już taką akcję zrobił parę lat temu Robert Fripp z King Crimson, więc dlaczego Marillion miałby tak nie postąpić?