Brainstorm - Desert World

Artur Chachlowski

ImageBrainstorm to w świecie muzyki dość popularna nazwa. Chyba każdy potrafi wyliczyć conajmniej kilka tak właśnie się nazywających zespołów. Ale o omawianej przeze mnie grupie pewnie jeszcze mało kto słyszał. „Nasz” Brainstorm pochodzi z dalekiej Australii. Gra muzykę, którą można by dość łatwo zaszufladkować jako typowy „space rock”. Ale proszę mi wierzyć, muzyka Brainstorm to zdecydowanie więcej, niż tylko to. Piątka muzyków (Steve Bechervaise, Craig Carter, Vittorio Di Iorio, Paul Fowley i Jeff Powerlett) działa już razem od 1988 roku, zaczynała jako cover band Billy Idola (!), ma w dorobku kilka taśm demo oraz debiutancką płytę „Tales Of The Future” (1998). Teraz, po kilku latach przerwy powraca płytą pt. „Desert World”, na której gra niezwykle inteligentną odmianę space rocka. A właściwie to serwuje nam własną, oryginalną odmianę space rockowej stylistyki. Nie ukrywam, że bardzo zauroczyli mnie swoim ciekawym pomysłem na ten dość sztywno opisany już w mądrych księgach i, wydaje się, pokryty grubą warstwą kurzu gatunek.

W historii, o której przeczytać można w książeczce płyty, muzycy Brainstorm wprowadzają nas w swój fantastyczny świat. Informują, że w XXVI wieku nasz ludzki gatunek ocalał jedynie dzięki międzyplanetarnej kolonizacji. Ziemia to zgliszcza, życie na Błękitnej Planecie chyli się ku upadkowi, ludzie przenoszą się na pustynnego Marsa, tam zakładają miasta, budują fabryki i wreszcie zaczynają konstruować statki kosmiczne. To punkt wyjścia do tej historii. Można by rzec, że do tego momentu wszystko wygląda na typową space rockową sagę, która opowiadana jest przez 72 minuty i podzielona na 11 utworów. Pora zatem na odkrycie tajemnicy i wyjaśnienie na czym polega odmienność muzyki grupy Brainstorm na tle plejady innych, czy to starych, czy współczesnych, „weteranów kosmicznego rocka”.  Przede wszystkim w większym nacisku na melodykę, niż na technologię. Na płycie „Desert World” bardziej liczy się atmosfera, niż ściana elektronicznych dźwięków. Dodajmy, że zespół kładzie zdecydowany nacisk na nastrój, na fantastyczny klimat spokoju. Nie gubi przy tym nic z dobrej tradycji gatunku, za to gładko pozostawia w tyle często zarzucaną takiej muzyce monotonię, nadając dzięki temu swoim kompozycjom posmaku prawdziwej wyjątkowości. W przeważającej części utworów tak właśnie na płycie „Desert World” jest: melodia i spokojny nastrój wspaniale współbrzmią z unoszącym się nad kompozycjami Brainstorm duchem starego Hawkwind. Co jeszcze intryguje w muzyce „naszego” Brainstorm? Mocne wyeksponowanie instrumentów akustycznych, idealnie wkomponowanych w brzmienia syntezatorów. W kilku utworach, jak na przykład w „Occupation”, czy „Paradise Lost” przez długie chwile do uszu docierają wyłącznie partie fletów i gitar akustycznych. Można się nimi doprawdy zachwycać bez końca. Na płycie przeważają długie 7 –11 minutowe utwory. Dwa najkrótsze zaś, „Unfathomed Darkness” i „Gobblins”, to fascynujące nagrania instrumentalne. Zawsze jednak – nieważne czy w muzyce Brainstorm słychać wokal, czy nie – oraz czy zespół odpływa w kosmiczne improwizacje, czy skupia się na zwartych fragmentach muzycznych, w brzmieniu zespołu słychać nostalgię za latami 70-tymi. I pewnie dlatego  tak bardzo lubię ten album, choć nigdy nie uważałem się za wielkiego fana space rocka.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!