Legend - Cardinal Points

Przemysław Stochmal

ImageSwego czasu, przy okazji omawiania na łamach naszego portalu kompilacyjnego albumu "Ritual Echo" brytyjskiego zespołu Legend, padło słów kilka na temat przygotowywanego przez tę formację pierwszego po kilkunastu latach krążka z premierowym materiałem. Wreszcie, gdy mija piętnaście lat od ukazania się ostatniej studyjnej płyty grupy, zatytułowanej „Triple Aspect”, pojawia się nowe dzieło Legend, „Cardinal Points”.

Nowy album zespołu świadczy o tym, że Legend nie jest nowością w świecie brytyjskiego rocka neoprogresywnego w nie mniej przekonywujący sposób, aniżeli jego sięgający końca lat 80. rodowód. „Cardinal Points” jest bowiem zestawem czterech przyzwoitych kilkunastominutowych progresywnych kompozycji, stanowiących dowód biegłości członków grupy w posługiwaniu się klasycznymi formami progrockowych mini-suit, dającej efekt co prawda zupełnie nie odkrywczego, ale jak najbardziej dojrzałego, poprawnego tworu. O ile jednak w aspekcie kompozycyjnym powrót Legend wydaje się stanowić zadziwiająco naturalną, po tylu latach milczenia, kontynuację artystycznego poziomu, o tyle niestety „Cardinal Points” ma na tyle poważne słabości, że ciężko zestawić ją na równi ze starymi płytami formacji.

Zdecydowanie in minus muzyce Brytyjczyków wypadła rewolucyjna zmiana personalna – znana z wydanych w latach 90. płyt grupy Debbie Chapman, konstytuująca w ogromnej części estetykę muzyki Legend, na „Cardinal Points” ustąpiła miejsca nowej wokalistce, Kerry Parker. I choć, przewidywalnie, zespół zatrudnił artystkę również w swej manierze wokalnej bliskiej śpiewaczkom gothic-, czy celtic-rockowym, zdradzającą quasi-operowe inklinacje, to jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że głos z charakterem został zastąpiony dość nijakim i, co gorsza, nie stroniącym od dźwięków przekraczających granicę fałszu, wokalem. Drugi podstawowy grzech przeciwko materiałowi z nowej płyty Legend, stanowi jego mix, zwłaszcza zaś zabieg dość trudno dającego się wytłumaczyć „schowania” perkusji, który w efekcie najbardziej zaszkodził rytmice najmocniejszych nagrań na płycie – „Spark to a Flame” oraz pełnego ciekawych, energetycznych instrumentalnych pasaży „Whisper on the Wind”. Na szczęście, w tym kontekście nie ucierpiał liryczny „Drop in the Ocean”, w moim przekonaniu stanowiący najmocniejszy punkt albumu.

Choć zespołowi Legend w latach 90. nie udało się sprostać zadaniu szerokiego zaistnienia w ojczyźnie rocka progresywnego, w której sam się narodził, to z całą pewnością zdążył on ukształtować sobie grono zdeklarowanych sympatyków, gotowych latami czekać na nowy album z premierowym materiałem. Osobiście nie jestem pewien, czy wszyscy spośród nich będą w stanie zaakceptować Legend z nową panią przy mikrofonie, nie tylko z powodu, że nie jest to Debbie Chapman. Jeśli jednak nowy line-up zyska ich aprobatę, nie powinni czuć się rozczarowani muzyką.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!