Phaedra to, w najkrótszych słowach, włoska ekipa parająca się lżejszą odmianą rocka progresywnego oscylującą mocno wokół folku. Jest aż czternaście kompozycji na tej płytce, dość ciekawe instrumentarium, ale brzmienie nie powala. Dużo jest tu do zrobienia, dużo do poprawienia, aby album brzmiał odpowiednio i satysfakcjonująco.
Niestety brak jest jakiejś głębszej przestrzeni, no i zmorą zespołu są przede wszystkim wokale. To zdecydowanie najgorszy punkt programu. Nie dość, że zawodzenie jest tutaj na porządku dziennym, to i dodatkowo fałsze pojawiają się to tu, to tam, a to już niedopuszczalne w rzeczywistych realiach. Na plus stawiam liczne wstawki „hammondowskie”. Więcej pozytywów? Nie widzę.
„Ptah” to produkcja zrealizowana wyłącznie nakładem sił zespołowych, czyli po prostu trzyma poziom zwykłego demo.
Kochani Włosi, proszę pracować, pomysły są, jednak brzmienie i wokale rażą znacząco, co powoduje, że odbiór całości jest słaby. W Polsce znam przynajmniej kilka zespołów z tego rejonu muzycznego (nie ukrywam, że gatunek ten nie jest zbyt popularny, choćby ze względu na instrumentarium), jednak nasze rodzime produkcje biją na głowę ekipę z Włoch.
Dobra rada „wujka”: zmieńcie wokal i posiedźcie w studiu tak długo, by Wasza muza porywała, by chciało się tańczyć, tupać, płakać… By emocje grały…