Powiem krótko. Jednym słowem: nastrój i dziękuję. Do przesłuchania owej produkcji potrzebna jest odpowiednia chwila, spokój, cisza, nastrój. To propozycja, której nie da się od razu jednoznacznie zaszufladkować. Tym bardziej jest intrygująca i ciekawa.
„Blackness And White Light” to debiut Rusty Pacemakera. Muza do łatwych nie należy i po pierwszym utworze można mieć jej dość. Prostota i brzmienie poszczególnych instrumentów po prostu zabijają banalnym podejściem producenckim. Ale czy tak jest do końca? I tak i nie. Tak, bo faktycznie brzmienie całości jest słabe, a poszczególne instrumenty wypadają kiepskawo, ale takie są koszty niezależnych produkcji. Jednak charakter piosenek, a właściwie lepiej należałoby powiedzieć: kompozycji, pozwala zostawić je dokładnie takie, jakie są. Brzmią sucho i mało przekonywująco. Wokal jest nieco monotonny, zbyt patetyczny, sprawia wrażenie jakby śpiewał ktoś, kto właśnie się przebudził lub zasypia. Dlatego, paradoksalnie, całość ma dość… oryginalny nastrój.
„Blackness And White Light” to dziesięć kawałków, czyli prawie godzinna opowiastka o życiu. Dla wrażliwych, by nie powiedzieć: nawiedzonych, romantyków.
Na koniec powiedzmy jeszcze, że Rusty Pacemaker to projekt z Austrii, wydany nakładem Solanum Records. Kilka słów o szacie graficznej: czarno-biała stylizacja, nawiązująca do tytułu, na pierwszym planie „samotny dom” w jasnym świetle i pewien pan - zapewne i na pewno autor owego projektu. Okładka jak najbardziej współgra z zawartością. Gęsta, mroczna, czarno-biała…
Znawcy tematu klasyfikują ten projekt jako doom metal. Osobiście powiedziałbym, że to raczej doom rock czy doom-rock progresywny. Płyta jest w odbiorze dość przyjemna i delikatna, słucha się jej w sumie nienajgorzej. W deszczowy wieczór tuż przy kominku… - to może być trafiony pomysł, by wypełnić własne wnętrze tą właśnie muzyką.