Włochy. Soczyste słońce, niebo błękitem utkane, karabinierzy, pomidory i… zespół Daedalus, który muzycznie z dużą pewnością kojarzyć się może nie z typowym „włoskim graniem”, a z… Dream Theater. Tak tak, muzyka, jaka płynie spod palców panów z Daedalusa bardzo przypomina dokonania Johna Petrucciego i spółki.
Na płycie „Motherland” znajduje się dwanaście kompozycji, mających charakter mocno „orientalnych” i bardzo „metalowych” dźwięków. Tekstowo album toczy dyskusje na temat otaczającego nas świata i drążących go problemów. Rzecz z ambicjami.
Cały zestaw jest dopracowany w szczegółach, zawiera całą masę solówek–„wyścigówek”. Jak ktoś lubi, to proszę bardzo. Dla mnie ten album nie jest jednak zachwycający. Główny powód: nie ma w nim nic innowacyjnego. Nic świeżego. Brzmienie nie powala, a pomysły muzyczne brzmią, jakby powielane były już tysiąckrotnie. Oczywiście nie umniejszam tutaj pod względem technicznym umiejętności członków zespołu (album nagrano w składzie: Davide Merletto – śpiew, Andrea Torretta – gitary, Fabio Gremo – bas oraz Davide La Rosa – perkusja), bo jest bardzo technicznie i profesjonalnie, jednak by dotrzeć do szerszej publiczności, trzeba czegoś więcej. Należałoby dodać poszczególnym utworom przebojowości i czegoś naprawdę spektakularnego. Dlatego uważam, że w przypadku płyty „Motherland” na sukces się nie zanosi. To jeden z tych albumów, który przesłucham w pierwszy, może w drugi dzień kilka razy i na tym koniec…
PS. Proponuję do bliższego słuchania utwór numer siedem: „Sand”, numer osiem: „Weather The Storm” oraz dziesięć: „A Tale”. I tyle. Wystarczy. Do tych trzech nagrań wrócę z pewnością jeszcze wiele razy. Do reszty niekoniecznie.