Okoliczności przyrody były następujące. Zabrałem ten album na plażę, by posłuchać go po raz pierwszy. Z nieba lał się żar, co najmniej 35 stopni. Błękitne niebo bez cienia chmur. Nieopodal szum kołysanych delikatną bryzą palm. W dodatku krystalicznie czysta woda delikatnie pluskająca o kamienisty brzeg. Żyć, nie umierać. W odtwarzaczu płyta, która – w powyższych okolicznościach – powinna swoim klimatem pasować do tego nastroju totalnej sielanki. Tymczasem, już pierwsze dźwięki napędzanego stopą potężnego gitarowego riffu w otwierającym płytę utworze „Legion” powiedziały mi, że nie będzie łatwo. Ale co najciekawsze, nie dość, że w tym skwarze i prażącym słońcu wysłuchałem całego albumu od początku do końca, to potem puściłem go sobie jeszcze drugi raz, i trzeci… I wcale nie skończyło się to udarem mózgu, ani poparzeniami pierwszego stopnia…
Eumeria gra metal. Nawet nie prog metal, a zdecydowanie metal, w którym w głównych rolach występują: gitarowe riffy i szaleńcze solówki (Reece Fullwood), charakterystyczny wysoki, hard rockowy wokal (Jonny Tatum) oraz szaleńcza sekcja rytmiczna (Kevin Bartlett - dr i Shawn Kascak - bg). Klawisze, które obsługuje pomysłodawca i nieformalny lider zespołu, Bobby Williamson (znany z grup Outworld i Thought Chamber), pełnią tutaj rolę „usługową”, wypełniając przestrzeń ostrej muzyki Eumerii plamami schowanymi raczej gdzieś w tle, niż łagodzącymi ostre gitarowe łojenie efektownymi solówkami. Tych granych na klawiszach jest na tej płycie jak na lekarstwo. Właściwie to dopiero w finałowym nagraniu „Secret Places” wyłapałem krótkie solo na fortepianie. Mnóstwo jest za to gitarowych dźwięków granych w tempie pędzącego w dół rollercoastera. Wszystkie dziewięć utworów, poza „Red Light Flies” i częściowo „Father”, to dynamiczne, pełnokrwiste metalowe kawałki skrzące się fajerwerkami partii gitar (Reece Fullwood ma zaledwie 20 lat, a gra jakby od urodzenia nic innego nie robił!), niezłymi wokalami i wszystkim tym, o co w tym całym metalowym teatrze chodzi.
No właśnie, teatrze… Skojarzenia rodzą się same. Dream Theater - to chyba najbardziej oczywisty „wskaźnik” stylu, w który wpisują się technicznie usposobieni muzycy grupy Eumeria. Ale myślę, że na płycie „Rebel Mind” usłyszeć też można echa dokonań Blind Guardian i Redemption. Eumeria gra naprawdę ciężko, ale na szczęście nie zapomina o melodyjnym aspekcie heavy metalowej muzyki.
Najlepsze momenty na płycie? Dobry opener „Legion”, bardzo dobry utwór tytułowy, a także trzy ułożone jeden po drugim w środkowej części płyty nagrania: „Father”, „Tides” i „The Key”. Trochę rozczarowuje trącący power metalem zamykający album utwór zatytułowany „Secret Places”. Przyznam szczerze, że marzył mi się bardziej epicki finał. Bardziej symfoniczny. Bardziej prog metalowy. Ale i tak nie ma co narzekać. W postaci krążka „Rebel Mind” fascynaci metalowej muzyki znajdą niewątpliwie jedną z najbardziej błyskotliwie zagranych porcji metalu ostatnich miesięcy. Słuchacze mniej gustujący w takim technicznym graniu pewnie wzruszą ramionami i powiedzą, że takich płyt ukazuje się na pęczki. Ale ja osobiście, z cienia rozłożystej palmy, pod którą w końcu uciekłem, by nie dać się ukropowi, jaki zafundowały mi wspólnie „hrvatska priroda” oraz heavy metalowe granie Eumerii, zapewniam wszystkich, że naprawdę jest czego na płycie „Rebel Mind” słuchać.