Na Boga, panowie. Taka muzyka? Wydana wiosną tego roku? Jakimś dziwnym trafem dotarła do mnie dopiero teraz. Jakże ja kocham artystów, którzy bez żadnego rozgłosu, szumnych zapowiedzi prasowych, nagrywają i wydają płyty, ot tak po prostu. W duszy im coś gra, coś zaobserwują, poczują dotyk boskich sił, nawiedzi ich Muza w zwiewnej sukience i płodzą słodkie, balsamiczne dźwięki. Do takich artystów należy bez wątpienia Tim Bowness. Artysta obdarowany przez niebiańskie moce niesłychaną wręcz wrażliwością, niebywałym talentem do pisania kojących melodii, ale przede wszystkim głosem tak czystym, aksamitnym, nieskazitelnym, głębokim i natchnionym, że trudno go opisać. Po prostu pięknym. I to Tim właśnie, znany przede wszystkim z duetu No-Man tworzonym ze Stevenem Wilsonem, ale i z innych, mniej znanych projektów również, spłodził tę ujmującą muzykę.
Memories Of The Machines to zespół stworzony przez Tima Bownessa i Giancarlo Errę, lidera i gitarzystę Nosound. Odnoszę wrażenie, że właśnie w Nosound należy szukać genezy tego projektu, gdyż na drugim albumie zespołu „Lightdark” Tim brawurowo zaśpiewał gościnnie w „Someone Starts To Fade Away”. Cóż to za utwór, aż brak mi słów zachwytu... W bieżącym roku mamy już całą płytę autorstwa tych dwu gentlemanów. Nie kryję, iż marzyłem o takiej płycie od momentu, kiedy to Tim gościł na płycie Gianacarlo Erry.
“Warm Winter” brzmi, jakby to był Nosound z Timem Bownessem. Słychać tu wyraźnie kompozytorski sznyt Giancarlo Erry, jego charakterystyczną, aczkolwiek niepozorną na pierwszy rzut ucha gitarę i to charakterystyczne dla Nosound operowanie tłem. Ta osobliwa ściana dźwięku stała się znakiem rozpoznawczym No-Man, solowego projektu Tima, a także muzyki Nosound. Pojawiające się tu i ówdzie chórki, będące charakterystycznym elementem klasycznego brzmienia Pink Floyd, stanowią dodatkowy walor brzmieniowy tego albumu. Prócz tych dwóch ogniw pozwalających działać tej machinie wrażliwości, snuje się po tej płycie kilka duchów. Jak cień przewija się pewien purpurowy monarcha, jegomość Robert Fripp. Struny dotykane jego królewskimi dłońmi przemieniają się w czarowne dźwięki w utworze „Lost And Found In The Digital World”, widnieje tam także jego podpis jako współkompozytora. Pojawia się również znany już nam temat „Schoolyard Ghosts” z repertuaru No-Man, tu bardziej brzmiący jakby to była kompozycja Nosound. Reszta utworów to już dzieła autorstwa duetu Bowness – Erra. A jest ich na krążku dziesięć. I wszystkie jednakowo ujmujące i poruszające.
Cóż więc można napisać o tej płycie? Można użyć całego wachlarza dobrze nam znanych, wytartych sloganów. Tim Bowness, Giancarlo Erra i kilku kolegów z ich muzycznego grona porusza się w swoim, bardzo intymnym i wysublimowanym świecie dźwięku. Trudno zatem napisać coś o oryginalności, odkrywaniu, wytyczaniu, kreowaniu nowych trendów, dźwięków itp. itd. Lecz chyba nie o to tylko chodzi. „Warm Winter” to zbiór przecudnej urody piosenek, osnutych lekką melancholią, okrytych wonną aurą przeróżnych zapachów i świetlistą w całej swej postaci. Idąc za przykładem swoich jazzujących kolegów po fachu, Tim i Giancarlo zaprosili mnóstwo gości do współpracy. Lista jest imponująca i dość obszerna. Muzyka brzmi bardzo selektywnie, wyraźnie słyszalne są wszystkie plany. Jest to ze wszech miar udany album, który… zapewne przejdzie bez echa. Nie kryję, że cieszę się na taki stan rzeczy, bo uwielbiam taką muzykę i takie płyty mieć tylko dla siebie – do przeżywania, delektowania się nimi w zaciszu pokoju. Polecam tę pełną wdzięku muzykę Tima Bownessa i Giancarlo Erry. Płyta nie jest długa, co stanowi kolejną jej zaletę. Jednym słowem – album bez wad. Doskonały na kolację we dwoje, wino, świece, frazesy o miłości i takie tam... :).
PS. Pragnę donieść, iż nader aktywny ostatnio Tim Bowness będzie gościem na nowej płycie norweskiej grupy White Willow, a także 10 października br. stanie na czele kolejnego swojego projektu o nazwie Slow Electric, w składzie którego zagrają m.in. Peter Chilvers i Tony Levin.