Dziś płyta, o której napisano już wszystko, analizowano jej każdą sekundę, każdą minutkę, każdą pojedynczą nutę… Płyta, o której już nic nowego, nic ciekawego napisać nie można, płyta, którą każdy czytający ten portal zna, pewnie prawie każdy ją ma… Płyta, która dla mnie jest tą „naj”: największą, najlepszą, najcudowniejszą, najukochańszą. Nie, na bezludną wyspę jej nie wezmę, bo niby skąd tam prąd? Zresztą ta muzyka jest i będzie zawsze w mojej głowie. Gra i gra. Tak od ponad trzydziestu lat. Napiszę tylko o mojej z nią przyjaźni, analizę tekstów i strukturę utworów zostawiam innym.
„Ciemną stronę Księżyca” poznawałem z polskiego radia już w latach 70. Dzisiaj komercyjne, duże stacje grają sieczkę-papkę, o której nawet nie warto pisać. A ja pamiętam, że w latach mojego słodkiego dzieciństwa z radia leciało dużo dobrej rockowej muzyki. Pewnie, radio też grało „muzykę festiwalową”, ale i ta w tamtych latach miała dla kilkuletniego słuchacza pewien urok. Któregoś dnia nagrałem tę płytę na otrzymany w prezencie od ojca magnetofon szpulowy ZK-140. Od częstego jej słuchania aż się zdarła taśma. Następnie były kasety – nagrywane samodzielnie, potem oryginalna, wydana legalnie w Polsce Ludowej z tzw. wkładką z kartonu. To były czasy (wieczorem przed snem codziennie słuchane na walkmanie kasety Floydów – ile to kasy się wydawało z kieszonkowego na baterie...). Potem przyszły kompakty. Dziś mam na półce kilka wydawnictw tego albumu. Najczęściej słucham wydania, które ukazało się z okazji 30-lecia płyty SACD z 2003 roku. Co za dźwięk, co za jakość… Słucham jej przynajmniej raz na tydzień, czasami częściej. Zero nudy, a wiem, że wielu fanów muzyki twierdzi niestety, że nie wraca do tej płyty „Kamandy Pinka Floyda” ze względu na to, że się po prostu znudziła. Ja na szczęście jestem zdrowy i słucham jej, jak wspomniałem, bardzo często.
Niedawno dotarła do mnie informacja, która spowodowała, że serce bije szybciej: 26 września tego roku na rynku ukażą się nowe miksy, nowe wersje wydawnictw grupy Pink Floyd. Te najważniejsze, wypchane dodatkami. Polecam zwłaszcza nową wersję „Dark Side Of the Moon” za - bagatela – ponad 400 zł! Dodatków na niej moc ogromna. Nowa seria wydawnictw Floydów ukazuje się pod hasłem „Why Pink Floyd…?”. Czekamy z niecierpliwością.
Nic nie napisałem o samej płycie? Trzeba jej posłuchać. Ale wszyscy ją znamy i chyba wszyscy lubimy, więc po co namawiam? Pisano o niej prace magisterskie, pisano książki i pewnie dużo, dużo przez wiele lat pisane jeszcze będzie. W moim życiu zawsze będzie miejsce dla tego albumu. Pamiętam jak smutno brzmiał on, gdy umierała moja żona. Nie życzę nikomu, aby słuchał tej płyty w takich okolicznościach. Ale też właśnie wtedy poznałem jaka ona jest naprawdę smutna, jak nieziemsko brzmi wokaliza Clare Torry. Mam nadzieję, że w Niebie Pan Bóg posiada kilka egzemplarzy tej płyty… W Niebie nie może jej nie być. Nie wiem gdzie trafię po śmierci, więc mam nadzieję, że ewentualnie w piekle też będę mógł jej słuchać. Ale myślę, że jeśli tam trafię, to pewnie największą karą piekielną będzie tam brak „Ciemnej Strony”. I tego się boję.
Idę w razie czego pomodlić się do kościoła.