Płyta nagrana przez jednego człowieka... Wiemy czym często kończą się takie eksperymenty. Lecz w tym przypadku mamy do czynienia z albumem, który brzmi tak, jakby grał na nim cały zespół. Nie wiem jak tego dokonał Ben Craven, ale zarówno gitary, syntezatory, jak i perkusja brzmią tu bardzo „żywo” i naturalnie. A do tego wokal. Też na całkiem przyzwoitym poziomie.
„Performed, produced, engineered, mixed and mastered by Ben Craven” – te słowa z książeczki płyty „Great & Terrible Potions” mówią wszystko. Można powiedzieć, że mamy do czynienia z dziełem człowieka–orkiestry. Brakuje tylko tego, żeby nasz bohater zaprojektował okładkę… Ale na szczęście tego nie zrobił. O ile jako wokalista i instrumentalista przedstawia się on na tej płycie jako osoba bardzo kompetentna, to projekt graficzny oddał w ręce prawdziwego specjalisty w tej dziedzinie. I to nie byle jakiego, gdyż jest nim nie kto inny, a sam Roger Dean. Ten sam, który od lat jest nadwornym grafikiem zespołu Yes i szeregu projektów z tym zespołem związanych. Charakterystyczne liternictwo i grafika przedstawiająca pustynną skałę w kształcie grzebienia nie pozostawiają wątpliwości, że to dzieło Deana. Już sam ten fakt daje nam wystarczającą rekomendację, by przypuszczać, że w osobie Bena Cravena mamy do czynienia z nietuzinkowym muzykiem.
Kim zatem jest Craven? To australijski muzyk działający w branży już od lat, próbujący swych sił w różnych zespołach, lecz dopiero założona przez niego formacja o nazwie Tunisia i jej wydany w 2007 roku album „Two False Idols” zwróciły na niego oczy prog rockowego świata. Ben niedawno zarzucił szyld „Tunisia” i przygotował album, firmując go własnym imieniem i nazwiskiem. Album utrzymany w bardzo podobnym stylu, jak wspomniana wyżej płyta. To ten rodzaj progresywnego rocka, w którym liczą się piękne melodie, rozległe, budowane na dźwiękach syntezatorów pejzaże, soczyste i melodyjne gitarowe solówki, a poszczególne utwory, choć stanowią ściśle powiązaną ze sobą całość, doskonale dają sobie radę w pojedynkę, stając się po odpowiednim „obrobieniu”, zgrabnymi prog rockowymi piosenkami.
Craven jest tego doskonale świadom, dlatego w uzupełnieniu podstawowego programu albumu „Great & Terrible Potions”, na który składa się 9 połączonych ze sobą tematów stanowiących bardzo homogeniczną całość, zamieścił singlowe edity trzech wymiksowanych z tej całości utworów. I wszystkie one („Ready To Lose”, „Nobody Dies Forever”, „No Specific Harm”) to naprawdę przeurocze, ciepłe piosenki, które moim zdaniem przy odpowiednim podlansowaniu mogłyby próbować podbijać listy przebojów.
Ale zajmijmy się podstawową częścią płyty. Jak już powiedziałem, wypełnia ją bardzo melodyjna muzyka. Niebanalna i nieoczywista. Dzięki niej możemy powiedzieć, że to album z pomysłem i klasą. Utrzymany w jednorodnym stylu, a wypełniony krótkimi („Diabolique” i dwie części „Nobody Dies Forever” trwają niespełna 3 minuty), jak i długimi („No Specific Harm i nagranie tytułowe to 10-minutowe kompozycje) utworami, zarówno tematami instrumentalnymi („Diabolique”, „Aquamarine”, ”The Conjurer”, „Solace”), jak i nagraniami, w których Craven udziela się wokalnie. W tej spójnej całości pobrzmiewają echa melodyjnej muzyki spod znaku Pink Floyd, Camela, Genesis, Pendragonu, Cryptic Vision, Eureki i szeregu innych wykonawców, przy słuchaniu których można bezwiednie zamknąć oczy i marzyć i marzyć i marzyć…
Taka jest ta płyta. Bardzo melodyjna, ale nietrącąca banałem i oczywistością. Świetnie zagrana i wykonana, a przy tym niemęcząca niepotrzebnymi sztuczkami, hałasem i dźwiękowym chaosem. Wspaniale wyprodukowana, dająca słuchaczowi poczucie naturalności i świeżości. Nieprzekombinowana. Korzystająca ze stosunkowo prostych, by nie rzec: najprostszych środków. Dzięki temu pełna niezwykle fajnych melodii i rozwiązań. Jednym słowem, taka jaką lubią na przykład sympatycy twórczości Alana Parsonsa, Petera Gee, Franka Bosserta i… Richarda Wrighta. Tak, myślę, że ten nieżyjący już niestety „pejzażysta” grupy Pink Floyd to z całą pewnością idol i pierwszoplanowe źródło muzycznych inspiracji dla Cravena. Świadczy o tym klimat całej płyty, nie tak bardzo odległy od pamiętnego albumu Wrighta „Wet Dream”, a także zadedykowana mu wprost przepiękna kompozycja „The Conjurer” oraz ponadto dwuczęściowy utwór o wielce wymownym tytule: „Nobody Dies Forever”.
Albumem „Great & Terrible Potions” Ben Craven błyskawicznie przedarł się do czołówki wykonawców specjalizujących się w graniu melodyjnego art rocka. Oby tak pięknych płyt było jak najwięcej…