Cooper, Alice - Welcome 2 My Nightmare

Adrian Koenig

ImageDyskografię Alice’a Coopera dzieli się na dwie części. Pierwsza to Alice Cooper jako zespół (który na świat wypuścił siedem krążków), zaś druga to Alice Cooper jako… Alice Cooper. Solowy dorobek Coopera otwiera właśnie „Welcome To My Nightmare” - album wydany w 1975 roku. Dziś to jedno z większych (jeśli nie największe) dzieł tego muzyka. „Jedynka” wprowadziła nas w podróż przez koszmary dziecka o imieniu Steven. Muzycznie album sprzed 36 lat wypadł naprawdę dobrze, a co najważniejsze, panuje tam ciekawy, lekko mroczny klimat. Śmiało krążek ten można nazwać rock operą, czy jak kto woli, czarnym kabaretem. Pozostaje tylko pytanie: czy druga część „koszmaru” Alice’a była dobrym pomysłem?

Do produkcji albumu, tak samo jak przy „jedynce”, wyznaczono legendarnego Boba Ezrina. Cieszyć również może powrót do składu świetnego gitarzysty (który także w pierwszej części „koszmaru” uczestniczył), Steve’a Huntera. Można rzec – obsada doborowa.

„I Am Made Of You” to spokojny, jak na Coopera, powiedzieć można nawet: wytrawny otwieracz. Choć utwór bez wad nie jest. Ciężko będzie zapewne znaleźć kogoś, komu efekt nałożony na głos Alice’a przeszkadzać nie będzie. Za to przyklasnąć trzeba solówce gitarowej Tommy’ego Denandera. Gdybym miał stawiać, kto wygrywa owe solo, postawiłbym chyba na Davida Gilmoura! Kolejny utwór, „Caffeine”, to typowo „cooperowski” czad z popisami gitarowymi i przebojowym (aż nazbyt) refrenem w roli głównej, choć nijak pasujący do koncepcji krążka. W końcu pozycja numer 3 to miniatura, gdzie Alice wyśpiewuje mroczną kołysankę. Tam też pojawia się legendarny już motyw fortepianu (który rzecz jasna słyszymy też na „jedynce”). Zresztą, wszystko mówi już sam tytuł – „The Nightmare Returns”. Tak więc byłem pełen nadziei, iż jest to „wprowadzacz” do właściwej części albumu. Niestety lekko się rozczarowałem. Do następnego, dynamicznie pędzącego „A Runaway Train”, przyczepić się nie można. Nieco knajpiany „Last Man On Earth”, który zresztą wpasowałby się idealnie w któryś album (głównie z okresu „Rain Dogs) Toma Waitsa, również jest bez zastrzeżeń. Dalej nie jest wcale gorzej. Tak więc czemu narzekam? Poziom artystyczny stoi wysoko, zresztą nazwiska muzyków świadczą o tym, że słabo pod tym względem być nie może. Lecz mimo tego nie jest to zestaw, którego bym oczekiwał. Prócz wyżej wspomnianych, jest tu naprawdę parę fajnych numerów. Należałoby wspomnieć choćby o singlowym „I’ll Bite Your Face Off”, który od kilometra zajeżdża The Rolling Stones. „Something To Remember Me By” to bardzo urokliwa ballada, gdzie czuć rękę wcześniej wspomnianego Huntera za sprawą delikatnych gitarowych zagrywek czule pieszczących nasze uszy. Jest też eksperyment z disco („Disco Bloodbath Boogie Fever”), gdzie mocnym akcentem są gregoriańskie chóry. Brawo za odwagę. Choć bohater tej recenzji mógł zachować ten pomysł na inną okazję. Jednym zdaniem, brakuje tu mrocznego, „koszmarowego” klimatu, który był bardzo istotny przy części pierwszej. Z pewnością „dwójki” rockową operą nazwać nie możemy. Utwory nie tworzą całości. Nie ma tu jednolitego klimatu.

Tak więc, Alice Cooper dał nam ponad 50 minut muzyki, która fragmentami stoi na wysokim poziomie, ale pewny jestem, że jako całość „Welcome 2 My Nightmare” nie dotrze do wielu odbiorców, a pewnie nie zawsze też nawet do najbardziej oddanych fanów muzyki tego muzycznego kabareciarza. Wcześniej postawiłem pytanie, czy to wydawnictwo było słusznym pomysłem. Moim zdaniem nie, choć jest to ocena subiektywna. Zachęcam do sięgnięcia po najnowszy krążek Coopera, w celu wyrobienia sobie jego własnej oceny.   

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!