Kayak - Anywhere But Here

Artur Chachlowski

ImageNie, to już nie to samo. To już nie ten sam Kayak, który czarował swoim „Merlinem” i częstymi ciągotkami w stronę epickiej prog rockowej stylistyki. Zmienił się zespół (zmarłego przed dwoma laty perkusistę Pima Koopmana zastąpił Hans Eijkenaar), ale rozpisane przed laty role pozostały takie same: grający na syntezatorach Ton Scherpenzeel komponuje, pani Cindy Oudshoorn i pan Edward Reekers śpiewają, czy to solo czy w duetach, a reszta gra: Rob Vunderink i Joost Vergoossen na gitarach, a Jan van Olffen na basie.

Zmian więc niewiele z tym, że tym razem, na płycie „Anywhere But Here”, prog rockowych śladów nie uświadczysz. Nowy album to zbiór czternastu, w większości obdarzonych ładnymi melodiami, piosenek. Trzeba przyznać obiektywnie, że udanych, ciekawie zaaranżowanych, ładnie zaśpiewanych, ale tylko piosenek. W niektórych przypadkach bardzo słodkich piosenek. Tak, nie ma się co czarować… na „Anywhere But Here” króluje pop rock. To, co niektórzy krytycy określają muzyką z pogranicza ambitnego popu i melodyjnego prog rocka. Z tym, że to ostatnie określenie, w przypadku materiału wypełniającego najnowsze dzieło grupy Kayak, należy jej się tylko za historyczne zasługi dla tego gatunku. Dowodzony przez Scherpenzeela zespół nie sili się bowiem na ponowne udowadnianie, że coś potrafi, nie porywa się na większe i bardziej rozbudowane formy muzyczne, gra po prostu to, na co ma ochotę. A w pewnym wieku (lider Kayaka skończył w tym roku 59 lat) przychodzi człowiekowi chęć na granie i komponowanie lżejszych, rzekłbym: bezproblemowych rzeczy.

Najlepiej nowy Kayak wypada w lirycznych i balladowych utworach. „November Morning”, „In Between Tides”, „Passing Cloud”, „Messinian Skies”, a przede wszystkim tytułowy „Anywhwere But Here” – to nagrania, których słucha się z dużą przyjemnością. Wiadomo, zespół ten, jak mało który, potrafi kreować podniosłe, uroczyste, liryczno-nostalgiczne nastroje. Pozostałe utwory to zwykłe pop rockowe piosenki, czasem trącące nieco bluesem („Hunter And Prey”), muzyką wodewilową („Bang”), a nawet hip hopem („Most Underrated Band In The World”). Ale przez cały czas to wciąż przyjemna, miła w odbiorze, pop rockowa stylistyka.

Album „Anywhere But Here” na pewno nie zachwyci słuchaczy gustujących, dajmy na to, w nowych produkcjach Opeth, Pain Of Salvation czy Dream Theater. Puszczenie im „nowego Kayaka” zapewne zakrawałoby na obciach. I choć przyznam, że faktycznie z niektórymi utworami muzycy z grupy Kayak mogliby z powodzeniem próbować wyruszyć na podbój Konkursu Eurowizji, to muszę też powiedzieć, że nie mam im za złe, że nagrali taką właśnie płytę. Bo to album miły dla ucha. Pewnie powiecie, że się starzeję, ale ja wolę wierzyć, że Kayak, choć na „Anywhere But Here” pokazuje swoje na wskroś popowe oblicze, jest takim zespołem, który jak już gra, to robi to ze smakiem i z klasą. Dlatego jutro, po niedzielnym obiedzie, przy podwieczorku, na którym będą goście, którzy o progresywnym rocku nie mają zielonego pojęcia, nastawię tę płytę. I będzie wszystkim się podobało…

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!