Lens, The - Regeneration

Andrzej Rafał Błaszkiewicz

ImageBez cienia wątpliwości twierdzę, iż formacja IQ jest jedną z najciekawszych w historii odrodzonego w latach 80. rocka progresywnego. Pasje, zaangażowanie i ciężka praca muzyków wyniosła ten zespół na artystyczne wyżyny ich możliwości. Barwne i burzliwe koleje losu IQ mogłyby posłużyć za scenariusz niezłej powieści. Zawirowania w składzie, walka o wydawanie materiału, wreszcie po latach lekka stabilizacja i własna przystań fonograficzna pod szyldem „Wielkiego Elektrycznego Groszka” (wytwórnia Giant Electric Pea). Niebywała historia, może kiedyś do opowiedzenia i przeanalizowania na łamach MLWZ.

Warto pamiętać, że IQ powstało z popiołów założonej w 1976 r. przez trzech muzyków grupy The Lens. To legendarne trio tworzyli wówczas: Mike Holmes, Martin Orford i Paul Cook, jak się okaże kilka lat później, będzie to trzon jednego z moich ulubionych zespołów w całym muzycznym świecie, jaki zdołałem do tej pory ogarnąć i cokolwiek poznać. The Lens nie pozostawili po sobie żadnego muzycznego dowodu na swoje istnienie w tamtych latach pod postacią regularnego, czarnego krążka. Zarejestrowany materiał zespół wydał pod postacią kasety magnetofonowej, po której, jak sądzę, zostały tylko wspomnienia w zapiskach z przeszłości zespołu. Zupełnie nieoczekiwanie w 2001 r. muzycy tworzący kiedyś The Lens postanowili nagrać raz jeszcze materiał sprzed lat i wydać na srebrnym kompaktowym krążku z bogatą książeczką, opisującą całą tę historię z zamierzchłej epoki. Panowie Mike, Martin i Paul poszerzyli skład o przyjaciela i współpracownika IQ, a nawet na niektórych wydawnictwach wymienianego jako regularnego członka, saksofonistę Tony’ego Wrighta. I tak, już we czwórkę, rejestrują i wydają materiał pt. "A Word In Your Eye", imponujący pod każdym względem album. Wydawało się jednak, że to byłoby na tyle. Jeszcze tylko rejestracja krótkiego występu, którą obejrzeć można na drugiej płycie koncertowego wydawnictwa z obrazkami, sygnowanego symbolem "IQ20 – The Twentieth Anniversary Show", a będącego zapisem jubileuszowego koncertu, który odbył się w Londynie, 15 grudnia 2001 roku. Niespodziewanie, w listopadzie ubiegłego roku, niczym feniks z popiołów, odradza się The Lens, skupiając w swojej muzyce zupełnie nową dawkę kosmicznych wręcz emocji.

Mózgiem kolejnej muzycznej wyprawy The Lens jest multiinstrumentalista Mike Holmes. Jest kompozytorem, aranżerem i producentem całości materiału, jednak najistotniejsze jest to, że Mike jest wizjonerem, co słychać w każdej sekundzie tego genialnego materiału. Gra tu na prawie wszystkich instrumentach, więc nie będę tracił energii na ich wypisywanie, bo jest tego sporo, zwłaszcza jeśli chodzi o przebogaty zestaw instrumentów klawiszowych. Towarzyszą mu jeszcze Paul Cook na perkusji i Tony Wright, kreujący przecudnej urody saksofonowe brzmienia. "Regeneration" to skrupulatnie przemyślany album, zawierający bardzo homogeniczną muzykę, którą wypełnia przestrzeń, jakiej rzadko można doświadczyć, słuchając chociażby płyt z kanonu niemieckiego, elektronicznego rocka. Mamy tu do czynienia nie z przestrzenią w ziemskim, ludzkim rozumowaniu. Słuchając "Regeneration" dotykamy kosmosu, czujemy jego pustkę, bezkresny chłód i rozpalone do granic możliwości atomowe generatory gwiazd. Mike Holmes stworzył dla nas coś w rodzaju promu kosmicznego, który zabiera nas na wycieczkę po galaktyce. Usiądźmy proszę razem wygodnie w fotelu, zapinając pasy, stosując się do komunikatów płynących z głośników i powędrujmy w przestrzeń, a gwarantuję, że wyprawa będzie nieziemska.

„Choosing A Farmer Part 4” to temat wprowadzający nasz muzyczny, kosmiczny prom na orbitę. Komunikaty startowe, skupienie, koncentracja i wreszcie upragniony start. Odrywamy się lekko od ziemi. Nader lekko pokonujemy grawitację, wychodzimy na orbitę. Jak cudnie wygląda ziemia z perspektywy kosmosu, prawda? „To The Power Of Five” i „Twenty Eight” kołyszą nas spokojnie. Statek nabiera prędkości, lot staje się stabilny i klarowny. Dookoła nas przestrzeń. Nie do ogarnięcia ludzkim okiem ani myślą, nie do opisania słowami. Bliskie wydają nam się być planety naszego układu, a bezkresna przestrzeń usłana jest miliardami świecących gwiazd, z których część zapewne dawno już wygasła, tylko zimne, wędrujące przez kosmiczną otchłań światło każe nam myśleć, że one jeszcze istnieją. „Dreams” i „Sequential” nadają dynamiki tej swoistej podróży. Proszę państwa, oto mijamy Księżyc, zbliżamy się do pasa asteroid, przed nami Mars, a w oddali wielka tarcza Jowisza, pełna tajemnic, jakie kryją jego księżyce. W obliczu Jowisza nie czujemy się do końca bezpieczni. Zmienia się nieco klimat naszej wyprawy, już nie jest tak sielankowo. Pamiętają państwo wydarzenia z „2001 Odysei Kosmicznej”. Padają w końcu te słowa: „Mój Boże, tu jest pełno gwiazd”. Wypowiedziane zostały one przez ostatniego z astronautów, który przeżył wydarzenia na statku Discovery, i wyłączając inteligentny, zdolny do samorozwoju system komputerowy Hal 9000 opuszcza statek. Jednak wszystko to tylko wspomnienia. Nie odnaleźliśmy wraku statku, Jowisz nie zdołał nas wchłonąć swoją ogromną grawitacją, jego boskie moce okazały się dla nas łaskawe. „A Little Robot Juice” i „Slowdown” lekko prowadzą nas na skraj naszego układu słonecznego. Powrót jest łagodny, lekki i tak do końca nie wiemy, czy lądujemy na Ziemi, czy może jednak na jednej z baz księżycowych, które przygotowano do łatwiejszych powrotów, a także i ponownych, znacznie łatwiejszych startów.

Przecudnej urody to album. Urzeka swoją prostotą formy, brak tu jakichkolwiek kombinacji. Muzyka zdaje się płynąć, wnikać do środka naszej wyobraźni i przenikać przez nią na drugą stronę. Pełna emocji to płyta. Słychać tu inspiracje niemiecką elektroniką. Utwór „Sequential” do złudzenia przypomina kompozycję otwierającą legendarny album "New Age For Earth" z 1978 r. nie mniej owianej legendą grupy Ash Ra. Jednocześnie mamy tu wykorzystany z powodzeniem cały pakiet progresywnych patentów, które sprawdzają się tutaj w stu procentach, będąc gwarantem doskonałej jakości zagranej muzyki. Nie napiszę, że to album godny polecenia. Napiszę, że to obowiązkowa pozycja w kolekcji każdego wielbiciela klarownego, artrockowego brzmienia, a i fanatyków elektroniki, tej spod znaku Tangerine Dream i Klausa Schulze. Ta pełna pasji, lekko ponadgodzinna muzyczna podróż, zadowoli najbardziej wybredne gusty słuchaczy. Nie będziecie zawiedzeni na pewno, moi drodzy czytelnicy. Gwarantuje to wam piszący te słowa, który dał się ponieść głębokiej, mocnej i bardzo intensywnej magii tego krążka.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok