Alan Reed. Jeden z najlepiej znanych i najbardziej charakterystycznych wokalistów w świecie progresywnego rocka. Znany z udziału w rock operze „She” Clive’a Nolana, ze szkockiej grupy Abel Ganz, działał też w efemerycznej formacji NEO, ale najwięcej zaszczytów przyniosła mu wieloletnia praca w zespole Pallas. To między innymi dzięki niemu mieliśmy okazję cieszyć się z tak wspaniałych wydawnictw, jak „Beat The Drum” (1998), „The Cross & The Crucible” (2001), „The Dreams Of Men” (2005), to jego podziwialiśmy w październiku 2007 roku, kiedy to ze swoim zespołem na deskach Teatru Śląskiego w Katowicach rejestrował koncert wydany później na płycie DVD „Moment To Moment”.
Wszystko szło jak po maśle, tu i ówdzie zaczynano już nawet wypatrywać nowej studyjnej płyty grupy Pallas, aż tu nagle, półtora roku temu gruchnęła wieść, że Alan rozstaje się ze swoim zespołem. A po prawdzie trzeba powiedzieć, że został z niego wyrzucony, gdyż mieszkając w Londynie nie mógł poświęcać wystarczająco dużo czasu na odbywające się w Szkocji próby. Graeme Murray i spółka nie byli z tego faktu zadowoleni i znaleźli zastępstwo w osobie nowego wokalisty, Paula Mackie, i to z nim w składzie przygotowali, a następnie wydali w styczniu tego roku płytę zatytułowaną „XXV” . Ale to zupełnie inna historia.
Wróćmy do Alana. Ostatnio skoncentrował się on na wspomnianym musicalu Clive’a Nolana „She”, z którym wreszcie – ku uciesze twórcy dzieła – ruszył w świat, a także na bardziej osobistej, rzekłbym: autorskiej działalności, w postaci pracy nad solowym repertuarem.
Tu mała dygresja. Alan Reed, to wszechstronnie utalentowany muzyk. Swego czasu, a było to w drugiej połowie lat 90., przebywając częstokroć w Londynie miałem okazję wielokrotnie gościć u niego w domu (a właściwie w piwnicy jego domu, bo tam spędzaliśmy gros czasu), gdzie Alan zgromadził prawdziwy arsenał przeróżnych instrumentów, od bodhranu po afrykańskie bębny, od bałałajki po syntezatory i od tamburyna po szeroką paletę gitar. Sącząc piwo „koncertowaliśmy” wspólnie, grając po nocy głównie „klasyków”, z muzyką tria ELP na czele. Stare to dzieje, ale już wtedy Alan wspominał o swoich marzeniach związanych z nagraniem albumu solowego. Teraz wreszcie przyszedł na to czas. Alan pracuje aktualnie nad płytą „First In A Field Of One”, która ujrzy światło dzienne w przyszłym roku, tymczasem zaś nakładem małej firemki Red Dwarf Recordings wypuszcza na rynek swój pierwszy minialbum zatytułowany „Dancing With Ghosts”.
Alan istotnie „tańczy” na tym krążku z duchami, dodajmy: duchami przeszłości, przedstawiając nam zestaw swoich starych utworów (między innymi „Sanctuary” i „Who’s To Blame?” z repertuaru grupy Pallas czy „Keen On The Job” pamiętający jeszcze czasy zespołu Abel Ganz), a także nowe solowe kompozycje („Teardrops In The Rain” i patriotyczny (Alan jest Szkotem z krwi i kości!) „Begin Again”). Czyni to w sposób bardzo osobisty, nadając muzyce na „Dancing With The Ghosts” akustycznego wymiaru. Materiał ten jest „przejściowym” dziełem Reeda. Podkreśleniem grubą kreską działalności w grupie Pallas i wstępem do tego, co wkrótce ma nastąpić. Bo plany nasz bohater ma ambitne. Ciekawe interpretacje starszych i nowych utworów wykonane są w niezwykle staranny, acz odarty z progrockowego blichtru, sposób, a ciepły, głęboki wokal Alana nadaje jego muzyce niezwykle szlachetnego charakteru. Powoduje to, że zestaw „Dancing With Ghosts” jest niesamowicie przyjemny w odbiorze. Trzeba przyznać, że to bardzo udany, pierwszy krok tego muzyka w jego solowej karierze. Oby rozwijała się ona tak udanie jak swego czasu działalność grupy Pallas z naszym bohaterem na pokładzie.
Na koniec kilka słów o muzykach towarzyszących Reedowi na tym krążku. Na perkusji zagrał znany z Pendragonu Scott Higham, na instrumentach klawiszowych i sitarze – Mark Spencer, na akustycznym basie – Jennifer Clark, a Alan, oprócz partii wokalnych, wykonał też wszystkie partie gitar i elektrycznego basu.