Wygląda na to, ze Roine Stolt na dobre zawiesił na kołku wszelkie pomysły związane z jego formacją The Flower Kings. Uważam, że słusznie, gdyż warto było wziąć sobie dłuższy oddech od zalewającej sympatyków progresywno-rockowej muzyki niemal co roku pokaźnej, często dwupłytowej, porcji muzyki Kwiatowych Królów. Dzięki temu krokowi rozwinęły się talenty innych członków jego zespołu (Jonas Reingold święci triumfy ze swoimi Karmanikami; o ich tegorocznej płycie „In A Perfect World” pisaliśmy tutaj, a Hasse Fröberg pracuje już nad swoją drugą solową płytą – następczynią bardzo ciepło przyjętego albumu „Future Past”), dzięki temu inny projekt Stolta, Agents Of Mercy, który wydawał się kiedyś jego jednorazowym muzycznym „skokiem w bok” przedstawia nam już trzecią w swoim dorobku płytę – „The Black Forest”.
Regularność i częstotliwość, z jaką Stolt przygotowuje kolejne płyty Agentów Miłosierdzia (album „The Fading Ghost Of Twilight” ukazał się w 2009, a „Dramarama” w 2010 roku) przypomina najlepsze czasy The Flower Kings, ale przyznam szczerze, że słuchając kolejnych wydawnictw jego nowego zespołu odczuwam większą radość, mam do nich więcej serca i każdorazowo dają mi one więcej satysfakcji niż swego czasu doroczne opasłe tomiszcza Flower Kingów. Nie inaczej jest z nową płytą Agentów, w których Stolt – co by nie mówić – niespodziewanie ustępuje nieco pola drugiemu filarowi grupy, Nadowi Sylvanowi, znanemu niegdyś z duetu Unifaun, a obecnie wrastającemu w prog rockową społeczność dzięki działalności w Agents Of Mercy właśnie. Teatralny sposób wokalnej artykulacji, swoisty dramatyzm interpretacyjny w połączeniu z jego naturalną siłą ekspresji nadają poszczególnym utworom Agentów nadspodziewanej mocy i bardzo wyrazistego wydźwięku. Dzięki temu cała płyta brzmi przekonywująco, a długimi chwilami słucha się jej z zapartym tchem.
„The Black Forest” to koncept album porównujący w sposób alegoryczny zawiłości ludzkiego żywota do ciemnego, nieprzyjaznego lasu, w którym co rusz czai się mrok i strach. Zawiera on osiem kompozycji Stolta i Sylvana, które wykonali oni przy współudziale grona bardzo kompetentnych muzyków (m.in. kilku z flowerkingowej „rodziny”: Jonasa Reingolda (bg) i Lalle Larssona (k)).
Płytę otwiera 11-minutowa kompozycja tytułowa. I od razu jest to epicki hard-rockowy numer, w którym mamy prawdziwie zjawiskowe partie instrumentalne zakończone monumentalnym solo zagranym na kościelnych organach. Zresztą pod względem instrumentalnym bardzo dużo dobrego dzieje się na reszcie płyty. Zarówno w nieco funkującym „A Quiet Little Town”, nieomal hard rockowym „Black Sunday”, nostalgicznej „Elegii”, ledzeppelinowskim „Citadel”, śpiewanym przez Stolta „Between Sun & Moon”, rozkołysanym „Freak Of Life” czy liryczno-epickim zakończeniu płyty – „Kingdom Of Heaven”, mamy do czynienia z graniem na najwyższym poziomie. Co ciekawe, w muzyce zespołu Agent Of Mercy, choć jak już wcześniej wspomniałem, filarami są w nim panowie Stolt i Sylvan, na wyróżnienie zasługują klawiszowe partie w wykonaniu Lalle Larssona. To dzięki jego grze (oraz oczywiście ekwilibrystycznym, technicznym, a przy tym finezyjnym gitarowym partiom Stolta) mamy do czynienia na płycie „The Black Forest” z udaną porcją heavy progresywnego rocka utrzymanego w stylu retro. Kłaniają się lata 70. Zresztą ukochane przez panów Stolta i Sylvana.
Nie jest to album łatwy w odbiorze, ale jakość muzyki na nim zamieszczonej wynagradza czas potrzebny na wgryzienie się w jego zawartość. Jeżeli lubicie muzykę grup The Flower Kings, Ritual, Karmakanic, Kaipa i The Tangent, nie wahajcie się ani chwili. „The Black Forest” to album, który z pewnością szybko polubicie.