Cóż to za zespół ten Schizofrantik? To formacja, której skład tworzą gitarzysta i wokalista Martin Mayrhofer (Panzerballett), klawiszowiec Markus Jehle (RPWL), perkusista Andy Lind i basista Peter Braun. Schizofrantik to faktycznie nazwa trafiona w samo serce, umysł. To interesujący projekt panów z Niemiec.
Na tracklistę albumu „Oddities” składa się 10 utworów. Każdy z nich niesie nie lada gratkę dla słuchaczy. To faktyczny miks przeróżnych wpływów upleciony w „chorą awangardę rocka”. Świetny chwyt reklamowy, trochę na krawędzi, ale świetny. Tego albumu trzeba jednak posłuchać kilka razy, by móc spróbować się do niego przekonać. Z pewnością wielu odrzuci dokonanie Schizofrantików jako banalne, niekomercyjne i totalnie nie nadające się do radia. No cóż… zostaje podziemny odbiór i królowanie w awangardzie gatunku. To album zagraniczny i brzmi zagranicznie. Muzycy grający w grupie posiadają niebanalne umiejętności, ale i mocno wypaczoną wyobraźnię.
W kompozycjach nie ma jednolitego faworyta, wszystkie są pokręcone. Jest hip hop, jazz, rock, punk, klasyka, funky. To płyta, która daje zarówno sporo przyjemności, jak i zadaje niemało bólu. Z jednej strony motywy jazzowe, z drugiej metalowe, nieharmoniczne elementy, ale także kilka melodyjnych momentów, które pozwalają odetchnąć słuchaczowi. To trochę jak podróż kolejką górską, w czasie której to wznosimy się, to spadamy w doświadczaniu emocji. Dlatego proponuję zmierzyć się z tym wydawnictwem i nie przechodzić wokół niego obojętnie, bo jest to kawał dobrej muzyki, a wyobraźnia lubi płatać figle. Chylę wielkie pokłony w stronę sekcji rytmicznej i gitar. Naprawdę wielki szacun.
To bardzo interesująca płyta pełna intrygujących zagrywek. Brawo!