Jesień już dawno w pełni, a i zima zdaje się powoli przekraczać próg naszych domów. Liście opadły, pierwsze mrozy szczypią w policzki, a dni stały się krótsze. Jednak czym byłby schyłek kolejnego roku, gdyby obok jego innych zwiastunów nie pojawił się nowy Lunatic Soul?
Kolejne wydawnictwo Mariusza Dudy nosi dopisek "Impressions" i odcina się tym samym od tradycji nienadawania tytułów albumom z tej serii. Sugestia, że oto będziemy mieć do czynienia z czymś odrobinę innym niż dotychczas, potwierdza się po przesłuchaniu albumu. Zawiera on osiem 'impresji', mniej lub bardziej 'lunaticsoulowych', za to jak jeden mąż instrumentalnych. Dodatkowo na dysku znajdziemy jeszcze remixy dwóch kawałków z poprzednich płyt.
Muzykę zawartą na tym krążku najlepiej określa przymiotnik 'filmowa'. Słuchając go po raz kolejny nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to coś niemal audiowizualnego. Dźwięki wywołują obrazy, a że są one zdecydowanie mroczne, wprowadzają nastrój niepokoju i zadumy nad tym co minione. W tle możemy usłyszeć odgłosy, które tylko te wrażenia potęgują: ustające bicie serca, czy też wiatr przerzucający kartki. Te pozornie prostolinijne skojarzenia działają świetnie, zupełnie jak znany wszystkim szloch kobiety z "czarnego" albumu tegoż autora. Takie zabiegi komponują się z dość minimalistyczną momentami formą, ograniczoną często do transowych, zapętlonych rytmów, dzwonków czy delikatnych klawiszy. Brak wokalu nie przeszkadza, a wręcz jest atutem. Pozwala zatracić się w dźwiękach instrumentów, które raz po raz grają naprawdę śliczne melodie. Co ważne, Mariuszowi Dudzie udało się uniknąć tak typowego dla instrumentalnych albumów przerostu formy nad treścią. Nie tworzy sztucznych, rozbudowanych struktur, które nic nie wnoszą, a z drugiej strony nie dał się złapać w pułapkę rozwleczonych, instrumentalnych pejzaży, z których wieje nudą. Kawałki są takie, jakie moim zdaniem być powinny: maksymalnie wypełnione ciekawymi pomysłami, przy jednoczesnym zachowaniu racjonalnych długości i poszanowaniu wpadających w ucho melodii. To płyta od początku do końca równa i spójna do tego stopnia, że nie za bardzo umiem odróżnić poszczególne impresje. Z tego powodu nabiera ona właściwego kształtu dopiero po odtworzeniu w całości. Bo nie jest to płyta do słuchania przy jedzeniu, w drodze do pracy czy szkoły. W moim odczuciu to muzyka, która wymaga widoku opadających liści za oknem, szronu na dachach, koca i ciepłej herbaty. Muzyka, która w bardzo sugestywny i jednocześnie piękny sposób przypomina o przemijaniu.
Gdy pierwszy raz usłyszałem o kolejnym wcieleniu Lunatica, pierwszym skojarzeniem było odcinanie kuponów od stworzonej marki, poprzez wydanie odrzutów z poprzednich sesji nagraniowych. Nie jest tajemnicą, że żyje z tego wiele zespołów, między innymi i te, do których muzyki często porównywana jest twórczość Dudy. Na szczęście moje obawy były błędne. "Impressions" to pełnowartościowe nagranie, stanowiące wartość samą w sobie. Nie ma tu już może elementu zaskoczenia i zachłyśnięcia się, które towarzyszyło mi przy słuchaniu "czarnej" i "białej" części, jednak na pewno wydawnictwo nie zawiedzie żadnego maniaka muzyki "z duszą".