Kolejny, drugi już, krążek Jelonka i jego zespołu, nasz rodzimy muzyczny Mad Max!
I dokładnie tak właśnie jest. Jelonek to niejako jedyny rozpoznawalny skrzypek, który przesiąkł rock’n’rollem tak mocno, że woli zdecydowanie klimat koncertów klubowych i plenerowych, gdzie kłęby dymu i kurzu tańczą w rytm jego dźwięków, gdzie klimat nie jest garniturowy, gdzie pot miesza się z powietrzem… Jelonek, osobiście mi znany (to bardzo sympatyczny artysta), dał się wyraźnie zauważyć w produkcjach zespołu ANKH. Współpracował z nimi przy nagraniu płyt „Ankh” (tzw. „czarnej płycie”), „Koncert Akustyczny”, ”…będzie tajemnicą”, „Expect Unexpected” i „Live in Opera’95”. I chociaż wydaje się, że było to wieki temu, dla mnie zdecydowanym fundamentem i niekwestionowanym indywidualistą już wtedy był właśnie Michał. Pozostaje nim zresztą do chwili obecnej. Śmiem twierdzić, że jego gra i charyzmatyczna postać mocno rozkręciła zespoły-projekty, w których się udzielał lub nadal udziela (a było ich tyle, że nie sposób wszystkich wymienić). W czasie koncertów Michał i spółka zachowują się po prostu fantastycznie. Zespół jest bardzo dynamiczny, charyzma Jelonka przebija szablonowość wielu polskich wykonawców. Jak ma być czad, to po prostu jest. Jelonek podczas koncertów jest bardzo interesujący i intrygujący, czasem rzuci odpowiednim dowcipem, a czasem do walki z duszą rockmana włączy duszę muzyka klasycznego. Jest wirtuozem w swojej dziedzinie, jego lekkość gry pozwala mu na niebagatelną swobodę i interpretację wszystkiego, co gra i prezentuje. Do tego wszystkiego odrobina jego aktorskich talentów, nakładanych masek i mamy coś, kogoś niepowtarzalnego, przyciągającego uwagę. Jego grupa każdorazowo tworzy po prostu świetne widowiska.
Wracając do charakterystyki solowej działalności artysty, czyli drugiej płytki pt. „Revenge”, zacznijmy od MadMax-owej okładki autorstwa Michała „Xaay” Loranca (znanego m.in. ze współpracy z grupami Nile i Behemoth). Jest ona w pełni trafiona i z pewnością przyciągnie wzrok potencjalnych nabywców płyty. Groźnie wyglądające „militarne” skrzypce wydają się być gotowe do wzięcia udziału w akcji „Pustynna Burza”. Od razu wiadomo, że będzie mocarnie. To bardzo fajny pomysł graficzny. Muzycznie, oprócz kunsztu gry Michała, brzmienie i szersze spectrum gitar z pewnością zmieniają troszkę obraz w porównaniu do poprzedniej produkcji. I moim zdaniem jest to zabieg na plus. Zastrzeżeniem może być jedynie fakt, że album po kilkukrotnym przesłuchaniu staje się monotonny, przelatuje trochę bez zapamiętania. Być może warto było zaprosić gościnnie jakiś dobry interesujący wokal? Byłoby wtedy ciekawiej.
Utwory „Mad Toad" albo "ViolMachine” to moi faworyci tego wydawnictwa, równie dobrze przyswajalny jest „Romantic Revenge”. Album jest fajny, grupa jednak nie zaskakuje na nim tak, jak podczas gry na żywo. Żeby przekonać się jak Michał z zespołem prezentują się przed publicznością, polecam choćby obraz z festiwalu Przystanek Woodstock. Na estradzie muzyk wraz z zespołem dostają potężnej mocy, której żaden krążek studyjny nie odda, choćby nie wiem jak brzmiał. A że ten akurat naprawdę brzmi dobrze, to nie dziwcie się, że po jego zakończeniu każdorazowo chce się go słuchać od nowa jeszcze raz!
www.mystic.pl