Nie znam wcześniejszych płyt amerykańskiej formacji Farpoint (Wydany w 2008 roku „Cold Star Quiet Star” jest już czwartym albumem w dorobku zespołu) i trudno mi umiejscowić poziom najnowszego krążka na tle innych, ale na samym początku powiem, że bardzo przyjemnie się go słucha. Choć nie jest to płyta z klasycznej art rockowej półki, to styl grupy jednoznacznie nawiązuje do progresywnego rocka. Zresztą Farpoint ani przez moment nawet nie próbuje kamuflować swoich oczywistych inspiracji.
Kilka lat temu na składance firmy Mellow Records pt. „Higher And Higher” poświęconej twórczości The Moody Blues zespół zamieścił własną interpretację kompozycji Justina Haywarda „New Horizons”. Ale to wcale nie The Moody Blues jest głównym „muzycznym drogowskazem” dla muzyków tworzących Farpoint. Sprawa jest bardziej złożona. W otwierającym płytę utworze „Prologue: Call To Arms” najpierw słyszymy barrettowską gitarę (Kevin Jarvis) wyjętą jakby ze starych, dobrych płyt Pendragonu. Z kolei w instrumentalnym „Solar Wind” gitara Jarvisa upodabnia się do łamańców w stylu Roberta Frippa, a następująca w drugiej części tej kompozycji solówka na klawiszach (też Jarvis) przypomina niektóre partie w wykonaniu Ricka Wakemana. Śpiewana przez Jennifer Meeks pieśń „Cold Star” ze swoją delikatnością przywodzi na myśl niektóre kompozycje grupy Renaissance. W lirycznej instrumentalnej balladzie „Quiet Star” królują dźwięki fortepianu, fletu i akustycznej gitary przypominające twórczość Gandalfa, Yanniego czy Kitaro. W „Epilogue: Machine Symphony” mamy z kolei wymieszanie tradycyjnego rocka z postindustrialnymi naleciałościami w stylu Kraftwerk. Wydawać by się mogło, że z tego, co piszę wynika, iż na płycie „Cold Star Quiet Star” panuje niezły misz masz. Nic bardziej mylącego.
Muzyka grupy Farpoint utrzymana jest w dość spójnym stylu, w którym królują akustyczne dźwięki gitar i fletu, a tylko czasami zespół gra jak typowa (prog) rockowa kapela. Opisane powyżej ślady twórczości innych wykonawców to raczej wskazówki świadczące o tym, że Farpoint rozgląda się tu i ówdzie za ciekawymi inspiracjami, ale jednak przez cały czas odciska własne wyraźne piętno na granej przez siebie muzyce.
Prog rockowym purystom najbardziej spodobają się pewnie dwie długie, dziesięciominutowe kompozycje: „Red Shift (Alone)” oraz „Blue Shift (Home)” z całym swoim epickim, acz utrzymanym w stonowanym, bardzo akustycznym nastroju (szczególnie „Blue Shift”) stylem. W obu tych utworach śpiewa (i robi to wzorowo) męski głos Deana Hallala. Farpoint na swojej nowej płycie gra bardzo retro. Utrzymuje swoją muzykę w klimatach żywcem wyjętych z lat 70. Być może nie jest to (prog) rock najwyższej próby, ale albumu „Cold Star Quiet Star” słucha się z dużą przyjemnością, bez śladu najmniejszego znużenia.
Sądząc po didaskaliach zamieszczonych w książeczce towarzyszącej temu albumowi należy sądzić, że Farpoint to zespół wpisujący się w popularny za oceanem nurt „chrześcijańskiego progresywnego rocka”. Faktycznie, trochę przyjaznego „rozmodlenia” słychać na tej płycie. Lecz nie są to żadne „ciepłe kluchy” czy natrętne pseudokazania. Wprost przeciwnie, „Cold Star Quiet Star” to dość przyjemna w odbiorze i utrzymana w nadzwyczaj spokojnej atmosferze płyta, potrafiąca sprawić cierpliwemu odbiorcy mnóstwo radości przy słuchaniu.