Następcą wydanego w 2008 roku albumu “Cold Star Quiet Star” jest wypuszczony na rynek w ubiegłym miesiącu krążek „Kindred”. W składzie grupy Farpoint doszło do jednej istotnej zmiany. Na gitarze prowadzącej gra teraz Dave Auerbach. Jednak nie wpłynął on znacząco na zmianę brzmienia zespołu. Farpoint, nadal wpisując się w nurt „chrześcijańskiego progresywnego rocka” (religijno-rozmodlony aspekt literacki 10 wypełniających ten album utworów pozostawiam na boku; informuję tylko, że cały czas znajdujemy się w kręgu uwielbienia dla Boga i jego dzieła), gra muzykę nawiązującą do współczesnych i przeszłych trendów artystycznego rocka.
Farpoint nie sili się na żadne skomplikowane formy muzyczne, muzyka na „Kindred” jest stosunkowo prosta i przyjemna w odbiorze, jest melodyjna i miło jej się słucha. Od czasu do czasu rozlegnie się gdzieś dźwięk fletu wprowadzając folkowy element, od czasu do czasu chórki w wykonaniu wszystkich członków zespołu nadają uroczystej, nieomal świątecznej, oprawy wokalom Deana Hallala i Jennifer Meeks, a nieśpieszne tempo poszczególnych utworów powoduje, że na sercu robi się ciepło i nawet nie wiadomo kiedy muzyka grupy Farpoint przenosi nas w zupełnie inny wymiar. Artystyczny i duchowy. I to jest niewątpliwy plus tego albumu.
Z drugiej zaś strony można postawić zarzut, że takie granie przypomina picie szklanki chłodnej herbaty posłodzonej 10 łyżkami cukru, że słyszalne echa muzyki Yes, Renaissance, Solstice, Pendragon czy nawet Rush są tylko cieniem doskonałości wymienionych mistrzów. Owszem, ale zespół Farpoint taki właśnie jest. Nie wstydzi się swoich przekonań, nie kryje własnych niedoskonałości. Po prostu robi to, co umie najlepiej. Dlatego po dokonaniu bilansu oczywistych zalet (licznych) i wad (też ich niemało) albumu, myślę, że ta szczerość artystycznej wypowiedzi potrafi jednak urzec i przekonać do siebie. Produkcje grupy Farpoint, choć to na pewno nie szczyty osiągnięć progresywnego rocka, na pewno są znaczącym elementem tego tak popularnego szczególnie za oceanem, chrześcijańskiego nurtu tego gatunku.
Jak porównać dwie recenzowane na naszych łamach płyty grupy Farpoint? Chyba bardziej podoba mi się wcześniejszy album, głównie za sprawą dłuższych, bardziej akustycznych kompozycji („Red Shift”, „Blue Shift”). Niemniej płyta „Kindred” też ma swoje momenty. Składa się głównie z krótkich, rzadko przekraczających granicę 5 minut piosenek, niektóre z nich, jak „Falling Out”, „Still Water” czy „Freedom Road”, sprawiają autentyczną radość przy słuchaniu. Jedyna próba zmierzenia się z dłuższą formą w postaci utworu „Water Of Life” tym razem nie przekonuje, ale ogólnie jestem raczej na TAK niż na NIE. Warto posłuchać i samemu wyrobić sobie zdanie…