Historia amerykańskiej grupy Savatage rozpoczyna się w 1976 roku. Wtedy to bracia Jon i Criss Oliva połączyli swoje zdolności i zaczęli grać covery takich zespołów, jak Black Sabbath, Deep Purple i ZZ Top. Potem Jon Oliva zaangażował się w projekt Alien, który niebawem zmienił nazwę na Avatar. Wkrótce do tego projektu dołączył się Criss i inni muzycy w osobach Steve’a Wacholza (perkusja) i Keitha Collinsa (bass). W tym składzie nagrali swoją pierwszą EP-kę zatytułowaną „City Beneath The Surface”, jednakże wówczas okazało się, że zespół o wymyślonej przez nich nazwie już istnieje. W związku z tym bardzo szybko musieli podjąć decyzję o jej zmianie i wybór padł na „Savatage”. W ten sposób różne źródła podają, że grupa powstała w 1978 lub 1979 roku jako Avatar, ale pod znaną nam do dzisiaj nazwą działała dopiero od 1983 roku.
W tym właśnie roku powstała ich pierwsza długogrająca płyta pt. „Sirens”. Zawierała ona dziewięć kompozycji, które przypominają brytyjski, wzbogacony młodzieńczym zapałem i nowocześnie, jak na tamte czasy, zagrany heavy metal, co przyczyniło się do zwrócenia uwagi krytyków, a przede wszystkim słuchaczy, na muzykę proponowaną przez Savatage. Tytułowy utwór z tej płyty jest po dziś dzień uznawany za klasyk tego gatunku.
Pierwsze zagrane przez Savatage koncerty zwróciły uwagę Jasona Floma z wytwórni Atlantic Records. Po kilku przeprowadzonych rozmowach zapadła wspólna decyzja i kapela podpisała kontrakt płytowy z tą wytwórnią.
Przyszedł rok 1987 i Savatage nagrał album pt. „Hall Of The Mountain King”, który przyniósł zespołowi spory sukces za sprawą bogatych w symfoniczne brzmienie kompozycji. Muzyka, jaką wykonywali nabrała progresywnych, rozbudowanych i interesujących walorów. W 1991 roku kolejnym krokiem do przodu w twórczości zespołu było nagranie płyty „Streets: A Rock Opera”. Był to koncept album osadzony w ramach metalowo-operowych aranżacji, osiągający w swoich kompozycjach dramaturgię i teatralny rozmach. Tym, którzy tego jeszcze nie słyszeli, polecam to wydawnictwo. Na pewno Was ono nie rozczaruje, a pozwoli spojrzeć na rozwój, jaki dokonuje się z każdą kolejną płytą wydaną przez tę formację.
Jeszcze kilka ważnych faktów związanych z grupą Savatage. W 1992 roku Jon Oliva opuścił zespół; zastąpił go Zachary Stevens. Najgorsze jednak wydarzyło się 17 października 1993 roku. W wypadku samochodowym, spowodowanym przez pijanego kierowcę, zginął zaledwie 30-letni Criss Oliva - bardzo dobry i utalentowany gitarzysta. Rok później ukazał się album „Handful Of Rain”, na którym na gitarze zagrał Alex Skolnick, a ostatni utwór z tej płyty, pt. „Alone You Breath”, został poświęcony pamięci Crissa. Później doszło do dalszych zawirowań związanych ze składem Savatage. Odszedł Steve Wacholz, którego zastąpił Jeff Plate. W 1995 roku do zespołu oficjalnie powrócili Jon Oliva i Chris Caffery, a drugim gitarzystą, zamiast Alexa Skolnicka, został Al Pitrelli.
W 2002 roku grupa wyruszyła w długą trasę koncertową, po której zakończeniu zespół zakończył działalność, mając w swoim dorobku 12 płyt długogrających. Jednak ich przygoda z muzyką nie dobiegła końca. Muzycy (Paul O’Neill, Robert Kinkel i Jon Oliva) skupili się bowiem na pobocznym projekcie o nazwie Trans-Siberian Orchestra, ale to już całkiem inna historia i inna brzmienie.
Płyta „Poets And Madmen”, która od kilku dni kręci się w moim odtwarzaczu, została ostatnio ponownie wydana (z okazji 35. rocznicy rozzpoczęcia działalności) z dodatkowymi utworami, a swoją pierwotną premierę miała ona w 2001 roku. Album opowiada historię amerykańskiego fotografa, Kevina Carfera, nie potrafiącego znaleźć sobie miejsca po powrocie z ogarniętej wojną Afryki. Los zagubionego człowieka, którego nie rozumie nawet ukochana osoba, wywołują u naszego bohatera stany lękowe, frustrację, powodują uzależnienie od narkotyków oraz alkoholu i wreszcie prowadzą do tragicznego końca.
Muzyka z tego krążka zawiera wszystko to, co muzycy osiągnęli i stworzyli najlepszego przez długie lata swojej działalności i co ewoluowało w ich instrumentalno-kompozytorskich dokonaniach. Osiągnęli swój specyficzny, łatwo rozpoznawalny klimat dzięki doskonałej grze poszczególnych muzyków, którzy na przestrzeni długich lat występowali w tym zespole. Nie bez znaczenia jest też rola wokalistów. Śpiew Jona jest momentami surowy, momentami metalowy, krzyczący. Operuje on emocjami i nastrojem, umiejętnie potrafi on przekazać różne jaśniejsze i mroczniejsze oblicze poszczególnych kompozycji z płyty „Poets And Madmen”
Słuchając tego krążka zostaniemy momentami porażeni agresywnością i oczarowani magią symfonicznych brzmień, doświadczymy hardrockowych zagrywek, odczujemy nieobcy w dorobku Savatage pastisz i teatralność brzmienia, poznamy smaczek rockowo-operowych chórków. Całość jest bardzo spójna i przemawia do nas swym poetycko-muzycznym wizerunkiem świata.
Jako dowód mojej krótkiej refleksji na temat artystycznych dokonań tego zespołu proponuję przesłuchać płytę „Poets And Madmen”, a już pierwsze dźwięki kompozycji pt. „Stay With Me Awhile” pozwolą zrozumieć oraz, mam nadzieję, że podzielić moje skromne zdanie na temat tej płyty i zawartej na niej muzyki. Muzyki zagranej z wielkim rozmachem i bogactwem przepięknych melodii oraz fenomenalnych dźwięków gitar.
W utworze numer 2 na płycie, „There In The Silence”, usłyszymy wspaniałą rytmiczną grę na gitarze, proste a zarazem ładne solówki, klawisze i fantastyczny śpiew Jona Olivy oraz jego drwiący, teatralny, śmiech. Kolejna, trzecia kompozycja, „Commissar”, pokazuje nam grupę Savatage z jednej strony operującą narastającymi emocjami dzięki efektownym chóralnym śpiewom, a z drugiej - rozpędzającą się gitarowymi riffami i kolejnymi metalowymi solówkami. Słuchając utworów „I Seek Power” i „Drive” pozostajemy w dalszym ciągu w hardrockowo-metalowych objęciach grupy. Odkrywamy tu zamiłowanie do muzyki weteranów hard rocka i heavy metalu: Black Sabbath i Deep Purple. Utwory te to duża dawka energicznie i szybko zagranych dźwięków gitar oraz wspaniałe brzmienie sekcji rytmicznej. Całość brzmi wyraźnie, klarownie i czysto. Teraz przychodzi czas na najdłuższą, trwającą ponad 10 minut, i jedną z moich ulubionych kompozycji z tego krążka - „Morphine Child”. Tego trzeba koniecznie posłuchać! Różnorodność gitar, kabaretowe klimaty i wokal Jona Olivy, o którym już wcześniej pisałem – uspokajający, a zarazem porywający. A chórki śpiewające „…In your life could you carry on, could you never think about it, till in time you start to doubt it, then you close your eyes, is it really gone, how in truth can you defend her, if you’re really not remembering…” to mistrzostwo w całej krasie. Siódmy utwór, „The Rumor”, rozpoczyna się od gitary akustycznej przerywanej ostrymi drapieżnymi popisami gitary elektrycznej i mocnym wokalem. W spokojniejszych momentach tej kompozycji może się ona kojarzyć z dokonaniami Jima Morrisona i The Doors. W podobnym, lekko doorsowskim klimacie osadzony jest zresztą także utwór „Man In The Mirror”.
Pozostajemy nadal w energicznych, z dużą dawką mocnych gitarowych, melodyjnie wykonanych popisów gitarzystów Ala Pitrelliego i Chrisa Caffery’ego oraz fantastycznych dźwięków pianina. Wszystko to utrzymane jest w progresywno-metalowych ostrych tonacjach, w jakie wsłuchamy się w utworach „Surrender” i „Awaken”. Jedenastym utworem na płycie, a zarazem kończącym oryginalny program tego wydawnictwa jest fenomenalne nagranie „Back To A Reason”. Spopularyzowane zostało ono swego czasu przez Trans-Siberian Orchestrę. Jest w tym utworze jakaś przedziwna moc. Już na wstępie rozlega się cudownie brzmiący fortepian, akustyczna gitara i spokojny nastrojowy wokal Jona Olivy „…Time standing all alone I bled for you I wanted to each drop my own…”. Magia klimatu nabiera później wręcz queenowskich brzmień, ostrzejszego rockowego pazura, by na koniec powrócić do stonowanego wyciszenia. To znakomicie wymyślony, poruszający swym rozmachem utwór. Trudno jest oderwać się od tych sześciu minut pełnych niezwykłych emocji.
Dodatkowe bonusowe kompozycje zamieszczone na tym krążku to „Tonight He Grins Again” - wersja akustyczna nagrana w 2011 roku i „Sleep” – utwór również zagrany akustycznie. Obie te kompozycje są ładnym spokojnym zakończeniem tej ostatniej płyty w dyskografii Savatage. Bardzo cenię sobie w ich twórczości to, że potrafią zagrać bardzo ciężką odmianę muzyki metalowej, wzbogacając ją klawiszowymi kolorami i urzekającymi popisami gitarowymi. Wszystko jest starannie wyważone, nie przekracza pewnych granic, poruszając się płynnie w progresywno-metalowych klimatach, dając nam radość słuchania i odkrywania geniuszu autorów tej muzyki. W trakcie słuchania poszczególnych kompozycji z pewnością docenimy przeogromny talent zespołu Savatage.
Myślę, że po przesłuchaniu płyty „Poets And Madmen” z dużym zainteresowaniem i ciekawością będziemy sięgać po wcześniejsze albumy tej formacji. Szczególnie polecam „The Wake Of Magellan” (1998), „Dead Winter Dead” (1995) i ”Handful Of Rain” (1994), a gwarantuję, że każdorazowe spotkanie z muzyką grupy Savatage zbliży każdego słuchacza do zgłębienia jej muzycznej kariery i drogi, którą wyznaczyła swoimi kolejnymi, klasycznymi już płytami.
Na zakończenie mojej recenzji płyty “Poets And Madmen” z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że kilkakrotne przesłuchanie tego wznowionego pod koniec ubiegłego roku albumu pozwoliło mi na ponowne odkrycie bezbłędnie pasujących do siebie poszczególnych utworów obfitujących w podniosłe, metalowe riffy i zmienne tempo. Przyjemnie było wysłuchać na nowo, po dłuższej przerwie, piękna wyrażonego poprzez koncepcyjne treści przekazywane bogatą paletą muzycznych dokonań historycznego już obecnie zespołu. Muzyka tej grupy nadal tętni życiem za sprawą pozostawionego po sobie bogatego dorobku płytowego, z którym naprawdę warto się zapoznać. Gwarantuję, że nikt nie dozna rozczarowania, wręcz odwrotnie, słuchając muzyki Savatage zaprzyjaźnimy się na bardzo długo z twórcami tych urokliwych metalowych poematów.