Kim jest Colin Edwin? Wszyscy wiedzą. To basista grupy Porcupine Tree, bliski współpracownik Stevena Wilsona, współtwórca sukcesów Jeżozwierzy oraz ważny element czteroosobowej układanki, której dzięki efektowi synergii wygenerowanej przez cztery muzyczne indywidualności udało się wykreować unikatowe brzmienie, nadać mu niepowtarzalny sznyt i, co najważniejsze, odnieść spory sukces. Artystyczny i komercyjny.
Po wydaniu płyty „The Incident” oraz po trasie promującej to wydawnictwo, członkowie Porcupine Tree skoncentrowali się na swoich indywidualnych przedsięwzięciach. Stefan wydał w ubiegłym roku bijący rekordy popularności album „Grace For Drowning”, niedawno panowie Barbieri i Harrison przygotowali swoje albumy nagrane w duetach (odpowiednio ze Stevem Hogarthem i 05rikiem), teraz przyszła kolej na Colina Edwina.
Ukazała się właśnie (wyłącznie w postaci cyfrowego USB, więc będę starał się jak ognia unikać określania „PVZ” mianem płyty) kolekcja jego 11 nagrań zebranych w całość poświęconą życiu i pracy węgierskiego dramaturga, muzyka, krytyka i lekarza w osobie Gézy Csátha. Żył on na przełomie XIX i XX wieku i badał ciemne strony ludzkiego życia, jak zaburzenia psychiczne, narkomanię, obsesję i żądzę popełniania morderstw. Po więcej szczegółów odsyłam zainteresowanych do blogu Colina Edwina, gdzie można znaleźć więcej informacji na temat węgierskiego uczonego.
Kolekcję tych trwających łącznie blisko godzinę nagrań rozpoczyna podniosły temat „Opium” wypełniony ambientowymi dźwiękami oraz melorecytacją, będącą wprowadzeniem w całą historię. Zamyka zaś melancholijny, mocno nasycony elektroniką utwór „The Final Scene”. Pomiędzy nimi znajdziemy utwory mocno najeżone syntezatorowymi loopami, atmosferą ambient, dźwiękami automatycznej perkusji, ludzkiego głosu (sporadycznie pojawiające się melorecytacje (w tym także w języku węgierskim, jak w „Arms Of Sunlight”)), szarpanymi odgłosami lapidarnie grającego fortepianu, gęstymi liniami basu (zwracam uwagę na świetne partie na bezprogowej gitarze basowej w „A Dream Forgotten”), perkusyjnymi beatami czy licznymi dźwiękowymi soundscape’ami. Jednym słowem, pod każdą postacią i w każdym momencie na płycie tej (pardon, na tym USB) niepodzielnie króluje elektronika, i to do tego utrzymana w spokojnym, pełnym nostalgii i zadumy nastroju. Można powiedzieć, że brzmi to wszystko nieomal jak syntezatorowa muzyka relaksacyjna...
„PVZ” to rzecz z zupełnie innej bajki niż wszystko to, z czym do tej pory kojarzyliśmy Colina Edwina. Dzięki temu zestawowi możemy dowiedzieć się w jaką stronę kierują się muzyczne upodobania tego muzyka. Niekiedy ze zdziwieniem odkrywamy, że są to w istocie rzeczy bardzo odległe od tego, co można usłyszeć w twórczości jego macierzystych Jeżozwierzy. Choć jakby się dobrze wsłuchać, to można z łatwością wydedukować kto stoi za elektronicznymi rozwiązaniami w utworach Porcupine Tree, szczególnie począwszy od albumu „Signify”. O ile jednak w pracy zespołowej nikną one w nawale innych, różnorodnych pomysłów pozostałych członków grupy, to na solowym wydawnictwie mamy je podane jak na dłoni.
No cóż, kto lubi takie właśnie dźwięki, nastroje przesycone elektroniką i ambientem, ten niech delektuje się tą muzyczną el-melancholią w wydaniu jednoosobowej orkiestry Colina Edwina na „PVZ”. Ja powiem tylko tyle: niech żyje efekt synergii!