Cusick, Paul - P'dice

Artur Chachlowski

ImagePodobał się nam płytowy debiut Paula Cusicka (o albumie „Focal Point” 2010 pisaliśmy na naszych łamach dwa lata temu – bezpośredni link tutaj), zachwyciły nas utwory wypełniające tę płytę, poruszyły dźwięki układające się w przyjemną w odbiorze, pełną emocji, całość przepełnioną ładnymi melodiami oraz nasyconą intrygującą, wręcz wciągającą atmosferą, na którą składała się istna mieszkanka stylów i klimatów. Bez niepotrzebnej próby definiowania za wszelką cenę, propozycje tego brytyjskiego artysty nazwać trzeba po prostu rockiem zagranym na najwyższym poziomie. Rockiem poprzedzonym, w zależności od tego, co komu uda się wychwycić w muzyce Cusicka, słówkiem: „progresywny”, „post” czy „emo”. W każdym razie w swojej twórczości muzyk ten porusza się po szeroko rozumianych terytoriach prog rocka przesyconego ciekawymi melodiami układającymi się w nadzwyczaj zgrabne utwory.

Podobnie jak na płycie „Focal Point”, na swoimi nowym krążku Paul Cusick jawi się nam jako jednoosobowy zespół; gra on na wszystkich (prawie) instrumentach, sam skomponował całą muzykę, napisał wszystkie teksty, a także zajął się miksem oraz podjął się produkcji. Do pomocy potrzebował jedynie perkusisty. A właściwie dwóch perkusistów. Sięgnął bowiem po dwie wybitne, cieszące się uznaniem w branży postaci: Marco Minnemanna (Steven Wilson Band, The Aristocrats) oraz Gavina Harrisona (Porcupine Tree, King Crimson).

Skąd tytuł płyty? „P’dice” to skrót od słowa „prejudice” (uprzedzenie). Lub też, jak rozwija to sam autor: „The Personal Possesion Of A Random Prejudice”, co w naszym polskim (skąd my to znamy?), luźnym tłumaczeniu można by określić jako „zwykłą, szczerą zawiść”.

„Myślę, że nie przesadzę mówiąc, że wszyscy jesteśmy na codzień świadkami uprzedzenia i różnych przejawów zawiści: rasizmu, nietolerancji religijnej, klasowości, homofobii, zazdrości o dobra materialne, seksizmu, tych wszystkich chorych „izmów”, które przejawiają się brakiem tolerancji dla normalnych ludzkich zachowań” – tłumaczy Cusick. I trzeba przyznać, że w sporo jest racji w jego słowach: „Paradoksem wydają się różne uprzedzenia wynikające z tego, gdzie ktoś się urodził, w jakiej warstwie społecznej się wychowywał, jakie odebrał wykształcenie czy też po prostu czy jest gruby albo chudy. Niektórzy nawet myślą, że są w stanie ocenić kim ktoś jest po samochodzie, którym jeździ, po pracy, jaką wykonuje lub też po muzyce, której lubi słuchać. To chore”.

Jako bohatera płyty „P’dice” Cusick uczynił człowieka, który z perspektywy czasu wspomina pewne zdarzenia swojego życia, analizuje swoje myśli, plany, decyzje, uczucia, które kształtowały się, często podświadomie, w wyniku zwykłych uprzedzeń.  Temat to niełatwy, ale opowiedziany jest tutaj rozumnie, z wyczuciem i, co najważniejsze, celnie. No i przede wszystkim włożony jest on w ramy zgrabnej, blisko 60-minutowej płyty, składającej się z 10 dobrych utworów.

Do kogo artysta adresuje swe muzyczne propozycje? Od razu powiem, że do ekranów komputera (a potem czym prędzej do odtwarzaczy CD) powinni zbliżyć się teraz sympatycy twórczości Porcupine Tree. Paul Cusick pozostaje bowiem na płycie „P’dice” wierny stylistyce znanej ze swojej poprzedniej płyty, a ta, jak pamiętamy, jawnie hołdowała dorobkowi Stevena Wilsona i jego zespołu (zespołów).

Album otwiera utwór o wymownym (także pod względem różnorodności stylu, w którym jest utrzymany) tytule „Everything”. To bardzo dobry rocker, świetny, dynamiczny wstęp do tego, co za chwilę usłyszymy. A słyszymy najpierw niezwykły, pełen pewnych odniesień do muzycznych lat 70. utwór zatytułowany „God, Paper, Scissors” (pod względem literackim to jeden z najmocniejszych punktów całej płyty; muzycznie niestety kształtuje się on w rejonach niższych), potem najdłuższą (blisko 12 minut) kompozycję „Borderlines” (nie mogę oprzeć się wrażeniu, że słyszę tu wyraźne wpływy muzyki VdGG oraz Porcupine Tree), następnie ciekawy, ledwie czterominutowy balladowy, z przeszywającym serce finałem, utwór „Tears” i chwilę potem bardzo jeżozwierzowy „You know” – utwór, w którym można się zakochać od pierwszego razu. Brzmi doprawdy świetnie, a to dopiero połowa albumu. Do końca zostało jeszcze 5 utworów, z których co najmniej dwa – „Feel This Way” i „Waiting” z gościnnym udziałem wokalistki Sammy Lee - to kompozycje z najwyższej rockowej półki.

„P’dice” to rzecz, która naprawdę może się podobać. I to nie tylko fanom grup pokroju Porcupine Tree, Van der Graaf Generator, Gentle Giant, Pink Floyd czy Genesis. To po prostu kawał dobrej muzyki, przy słuchaniu której można spędzić mnóstwo przyjemnych chwil.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok