Brytyjczykom z Anathemy wystarczyły niecałe dwa lata, by po znakomicie przyjętym albumie „We’re Here Because We’re Here” wrócić na afisz z nowym studyjnym dziełem. Znacznie krótszy czas, jaki obrali sobie tym razem bracia Cavanagh i spółka na stworzenie nowego materiału z pewnością w części sympatyków grupy zasiał pewną dozę niepokoju, czy aby tym razem nie nastąpił falstart. Nie ulega jednak wątpliwości, że w zdecydowanej większości znajdą się pełne ufności głosy zwiastujące dzieło na miarę poprzedniczki, kontynuujące znakomitą artystyczną passę. Jak w rzeczywistości wygląda więc sytuacja z płytą „Weather Systems”?
Tradycyjnie jest bardzo emocjonalnie. Tym razem jednak wyrażanym językiem muzyki emocjom brakuje pewnego rodzaju zdroworozsądkowego dystansu, który na poprzedniej, szlifowanej latami płycie nie tyle tłumił duchowe uniesienia, co okiełznywał je, pozostawiając wrażenie, że faktycznie muzyka sama w sobie jest tam najważniejsza. Wydaje się, że podejście do pisania materiału na „Weather Systems” było dalece bardziej spontaniczne. Nie sposób zarzucić zespołowi, jakoby miał w tej spontaniczności okazać się zwyczajnie naiwnym, wszak pomimo szczerości, a wręcz prostolinijności kompozycji, wciąż daleko jemu do punktu, który nazwalibyśmy banałem.
Owa spontaniczność jednak w pewnym miejscach zgubiła Anathemę w innym aspekcie. Otóż, być może w pełni świadomie, grupa popróbowała gdzieniegdzie pobawić się raz jeszcze szablonami wykorzystanymi na „We’re Here Because We’re Here”, w działaniu tym wykraczając jednak poza pojęcie naturalnej konsekwencji, a sprawiając w zasadzie wrażenie kopiowania samych siebie. Zwłaszcza dwa nagrania, „The Gathering of the Clouds” oraz „Sunlight”, grzesząc w taki sposób, zdecydowanie szkodzą reszcie kompozycji wypełniających album.
Na szczęście ciężko zniechęcić do materiału, który w pozostałej części cechuje się wyjątkową urodą. W pogodowych stanach Anathemy nie ma już tyle słońca, co na poprzedniej płycie, minorowe nastroje wyraźnie dominują, jednak nietrudno jest dać im się oczarować. Szerokie wykorzystanie akustycznych gitar, nie nachalnie dawkowane orkiestracje i aktywny jak nigdy dotąd żeński pierwiastek obecny dzięki postaci Lee Douglas sprawiają, że „Weather Systems” jawi się jako chyba najbardziej liryczna jak dotąd płyta grupy. Swoistą niespodziankę stanowi na tym tle „burzowa” połowa dwuczęściowego „The Storm Before the Calm”, którą dość mocno naszpikowano elektroniką – niespodziankę, trzeba przy tym dodać, brzmiącą doprawdy wybornie.
W przeciwieństwie do swojej poprzedniczki, „Weather Systems” nie jest płytą udaną w stu procentach, urzekającą każdym swoim utworem. Znalazło się jednak na niej całe mnóstwo urokliwych tematów, jak również momentów przejmująco pięknych i pięknem swoim bez reszty w sobie rozkochujących. I chyba taka rekomendacja powinna wystarczyć, by po nią sięgnąć.