Adrenaline Mob - Omerta

Agnieszka Lenczewska

ImageThe boys are back in town. Gang rockowych, nieco podstarzałych (ale cwanych) cyngli wrócił "na dzielnicę". Proszę, proszę. Pozują na groźnych, przyjmują patetyczne pozy, prężą rockowe muskuły. Naładowani testosteronem i adrenaliną. Żelazny Michał, Szybki Russell, Orlando Szalony i Zmieszany Jasiek. Obwieścili swe nadejście tu i ówdzie. Wszem i wobec. Tadam! Jesteśmy! Tu i teraz! Przeszedł wreszcie czas otrzeć łzy i wyciągnąć bolesną zadrę z serca, z powodu opuszczenia gangu Dream Theater. Muzyka łagodzi gniew, jak mawia mentor. But life still goes on, to se ne vrati - nieprawdaż Mr. Portnoy? Dla Szybkiego Russella i Szalonego Orlanda Adrenaline Mob to swoista szybka fucha "na boku" (nie ma mowy o opuszczeniu macierzystych zespołów). A Zmieszany Jasiek tak tylko na chwilę, na zastępstwo. Portnoy jednakowoż się cieszy. W końcu przestał marudzić i wylewać żale na forach, serwisach społecznościowych. Chłopaki nie płaczą.

Tak naprawdę Adrenaline Mob to projekt Russella Allena i Mike'a Orlando, do którego dokooptowany został Portnoy. Wydana w sierpniu 2011 "Adrenaline Mob EP" zwiastowała z jaką muzyką słuchacze będą mieli do czynienia. Zamiast progresywnych treli, stricte metalowe łojenie. Słychać było, że doświadczenie Żelaznego Michała we współpracy z Avenged Sevenfold procentuje (nie tylko ilością nowych dziar na ciele Portnoya). Miało być metalowe mięcho, bezkompromisowe (oczywiście w ramach gatunku) granie, mocne teksty. Słowem: samcza, ociekająca testosteronem muzyka :-). Pozostali panowie również się stylistycznie dostosowali.

I jest "Omertà", czyli zmowa milczenia. Skojarzenia gangstersko-mafijne jak najbardziej słuszne. Okładka w charakterze najbardziej kiczowatych, graficznych wypocin z lat 90. (jakieś analogie do Megadeth, panowie? Bo ten przystojniaczek z okładki to niemalże brat bliźniak Vica Rattlehaeda). Pod względem muzycznym jest całkiem przyzwoicie. Tych, którzy oczekiwali długich, skomplikowanych suit zmartwię. Wyciąganie na siłę progresywnych analogii naprawdę nie ma sensu. Po prostu takowych nie stwierdzono. Za to mamy do czynienia z klasycznym metalowym albumem.

Dźwięków zamieszczonych na tym krótkim, jak na dzisiejsze standardy, albumie nie można nazwać odkrywczymi, jednakże słychać, że panowie podczas nagrywania "Omertà" nieźle się bawili. To całkiem przyzwoity album metalowy. Absolutnie mało odkrywczy, ale po prostu solidny. Świetnie zagrany, znakomicie zaśpiewany, solidnie wyprodukowany. Oczywiście można narzekać na kompozycje oparte na książkowym schemacie zwrotka/refren/zwrotka/solo/refren. To prawda, jakiejkolwiek innowacyjności na płycie nie znajdziemy. Ot, takie klasyczne metalowe granie „od Sasa do lasa” (od Coal Chamber, Disturbed poprzez klasyczny metal, aż po analogie do Black Label Society). Solówki gitarowe Mike'a Orlando są niezłe, ale nie powalające. "Omertà" jest za to wokalnym popisem Russella Allena. Wokalista porusza się czasami w zupełnie różnej stylistyce od tej, znanej chociażby z Symphony X. Jego bardziej liryczne oblicze widać (a raczej słychać) zaledwie w dwóch spokojnych, balladowych utworach (z naciskiem na bardzo ładną „All On The Line”). W pozostałych „drze japę” w stylistyce od nu-metal (tak, tak – posłuchajcie chociażby „Undaunted”) poprzez klasyczne heavy metalowe „pienia”, aż do wokalnych popisów a'la Machine Head (zdecydowanie najciekawszy na albumie „Indifferent”). Co by tu powiedzieć: Allen czuje się po prostu w tej muzycznej układance znakomicie. Muzycznie jest rzetelnie, mało odkrywczo, ale naprawdę energetycznie. Po wielu przesłuchaniach zaczął mi się podobać wzięty „na warsztat” świetny utwór Duran Duran „Come Undone”. Odarty nieco z tajemniczości i baśniowości oryginału, prezentuje się naprawdę nieźle. Mocarne riffy, przyjemny wokalny duet Allen/Lzzy Hale. Paradoksalnie najmniej na "Omertà" słychać Portnoya. Gra rzetelnie, jak zwykle siłowo, ale nie przesłania całości swoją nadekspresyjną osobowością. Stał się częścią zespołu i po prostu robi swoje. Nie zanudza słuchacza natłokiem perkusyjnych sztuczek. Jak na niego, perkusyjne zagrywki są banalnie proste. W prostocie siła.

"Omertà" nie będzie z pewnością płytą roku. Nawet w obrębie stricte metalowej szufladki nie jest to album wybitny. To tak naprawdę rzetelne (i nic poza tym) granie. Solidne, bez napinania się. Radosne, energetyczne. Wtórne do bólu, ale wciągające. Do samochodu i na imprezę. W sam raz na koncert. Mafijna ekipa wpadnie do nas na „gościnne występy”. Do zobaczenia 13 czerwca w Krakowie.  Będzie się działo. Do tego czasu pozostanie nam słuchanie albumu. Całkiem niezłego albumu, chociaż „stricte progresywni” mogą uciec z krzykiem. 

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok