Galahad - Battle Scars

Artur Chachlowski

ImageJest dobrze. A nawet bardzo dobrze… Takie mam pierwsze odczucia po kilku pierwszych przesłuchaniach nowej płyty Galahadu. „Battle Scars” jest już siódmym albumem studyjnym w dorobku ekipy Stuarta Nicholsona. Albumem dość szczególnym. Po pierwsze, utrzymanym na dobrym poziomie i w stylu zdefiniowanym na pamiętnym krążku „Following Ghosts” i doszlifowanym na kolejnych płytach zespołu, a po drugie - nagranym w składzie, którego… już nie ma. A to za sprawą przedwczesnej śmierci basisty Neila Peppera. Paradoksem jest to, że Neil, jakby nie było, wieloletni członek zespołu (działał w grupie Galahad w latach 1992-2002, a ostatnio, po odejściu Lee Abrahama, nieprzerwanie od 2009 roku), który nigdy wcześniej nie wyróżniał się jakąś szczególną aktywnością kompozytorską, na płycie „Battle Scars” stał się praktycznie głównym autorem muzyki. To spod jego pióra wyszły utwory „Singularity”, „Beyond The Barbed Wire” i „Suspended Animation”. Reszta, a więc pozostałe cztery spośród siedmiu utworów wypełniających program nowej płyty to kompozycje zbiorowe. I to jakie kompozycje! Zespół Galahad jest w wysokiej formie. Zarówno od strony twórczej, jak i wykonawczej wszystko działa na „Battle Scars” jak w dobrze naoliwionym mechanizmie. Inwencja twórcza, łączenie tak wielu, jakże odmiennych od siebie stylów, pomysłowość i kreatywność - to cechy Galahadu AD 2012. Przysłuchując się nowej płycie zespołu uderza jej dojrzałość, precyzja i maestria, z jaką została zbudowana. Muzycy tworzący grupę, to doświadczeni już ludzie, ale nie boją się eksperymentować i podążać w często zaskakujących i absolutnie nieprzewidywalnych kierunkach.

W formę siedmiu zwięzłych, precyzyjnie skonstruowanych kompozycji utrzymanych w jedynym w swoim rodzaju „galahadowskim stylu”, na który składa się fenomenalny wokal Stuarta Nicholsona, charakterystyczna, pełna lekkości i polotu gra gitarzysty Roya Keywortha, zapierające dech w piersiach nowoczesne partie syntezatorów Deana Bakera oraz finezyjna gra sekcji rytmicznej z panami Spencerem Luckmanem (dr) i śp. Neilem Pepperem (bg), zespół w niezwykle umiejętny sposób wplótł pajęczynę dźwięków i klimatów z różnorodnych i niejednokrotnie bardzo zaskakujących gatunków: techno, ambient, dance, klasyczne aranżacje (vide sam początek płyty) oraz ostre, metalowe riffy. I co? Da się! To wszystko, co słyszymy na „Battle Scars” ma swój sens, logikę, precyzję i po prostu gra. Gra, i to jak! Cała płyta brzmi bardzo nowocześnie. Ale konserwatyści nie mają powodów to zmartwienia. Bo Galahad nie odwraca się plecami od swoich najwcześniejszych fascynacji, czyli nie zapomina o swoich korzeniach, ani o neoprogresywnych początkach.

Utwory, które składają się na program płyty nie są długie. Właściwie nie przekraczają ośmiominutowych ram, a są wśród nich takie, które trwają po zaledwie cztery minuty, co stanowi dowód na to, że nie wszystko co dobre i progresywne musi przypominać rozmiarami kilkunasto- czy kilkudziesięciominutowe suity. Płytę otwiera bardzo mocny i przejmujący utwór „Battle Scars”, którego dopełnieniem jest naturalnie połączone z nim nagranie „Reach For The Sun”. Razem stanowią one świetną parę w doskonały sposób rozpoczynającą album i zarazem wieszającą poprzeczkę bardzo, bardzo wysoko. Co najważniejsze i co zapewne ucieszy licznych sympatyków zespołu, to każdy kolejny utwór dorównuje swoją jakością temu świetnemu otwarciu. Nie będę wypisywał w szczegółach, że „Singularity” to rzecz tyleż świetna, co poruszająca swoim nastrojem, „Bitter And Twisted” to prawdziwy killer brzmiący niczym ciąg dalszy kompozycji „Sidewinder” z albumu „Emipres Never Last”, „Suspended Animation” to zwrot w kierunku bardziej nowoczesnych form (mam wrażenie, że nagranie to pełni na „Battle Scars” podobna rolę jak „Scara Brae” na ubiegłorocznej płycie Pendragonu), „Beyond The Barbed Wire” poraża swoją dramaturgią, powoli narastającym napięciem i przeszywającym trzewia refrenem, a „Seize The Day” to pełen niespodzianek epik nad epikami z prawdziwym twistem w postaci refrenu zagranego na modłę muzyki… trance. Gdybym miał się rozpisywać na temat każdego z tych utworów w sposób szczegółowy, to byłyby to same ochy, achy i zachwyty. Nie chcę tu nikogo zanudzać, dlatego wolę zaprosić po pierwsze do obowiązkowego zaopatrzenia się w nowy album Galahadu, a po drugie do uważnego zapoznania się z jego muzyczną zawartością. Bo naprawdę warto. Galahad wydał już sporo płyt. Ale ta nowa należy do grona najbardziej przekonujących…

P.S. Program płyty „Battle Scars” dopełnia w formie bonusu nowa wersja utworu „Sleepers”. Przypominam, że utwór ten pochodzi oryginalnie z wydanego przed 17 laty albumu o takim samym tytule. Nie dość, że współczesna wersja jest dłuższa o dwie minuty, to jej unowocześniona postać sprawia co najmniej tak dobre wrażenie jak oryginał. Wydawało się, że temu klasykowi nic nie będzie w stanie dorównać. A tu taka niespodzianka! Nie jedyna zresztą na nowym albumie Galahadu. Naprawdę polecam!

I jeszcze jedno. Wiem, że to zabrzmi nieprawdopodobnie i różnie to bywa z takimi szumnymi zapowiedziami, ale kolejny studyjny album grupy Galahad jest już gotowy. Będzie on nosić tytuł „Beyond The Realms Of Euphoria” i NA PEWNO ukaże się on jeszcze w tym roku!!! 
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!