Trzy lata temu formacja OSI prowadzona przez Kevina Moore’a (Chroma Key, ex-Dream Theater) i Jima Matheosa (Fates Warning) zaprezentowała swój trzeci studyjny album „Blood”. Miejsce perkusisty, wcześniej dzierżone przez byłego lidera Dream Theater, Mike’a Portnoya, na owym albumie powierzono Gavinowi Harrisonowi (Porcupine Tree). Powstał album udany, potwierdzający przy tym słuszność wyboru muzyka zasiadającego za perkusją – Harrison bowiem idealnie wpasował się w formułę muzyki będącej swego rodzaju fuzją prog metalu z elektro. Moore i Matheos poszli więc za ciosem – na nowym albumie OSI, zatytułowanym „Fire Make Thunder” na stołku perkusisty zasiadł ponownie bębniarz Porcupine Tree.
Powstające średnio raz na trzy lata premierowe albumy OSI, niezależnie od line-upu biorącego udział w ich powstawaniu, zwykły nie schodzić poniżej pewnego, dość wysokiego poziomu. Również i tym razem otrzymujemy rozplanowany na trzy kwadranse zestaw kompozycji, w jedyny w swoim rodzaju sposób godzących bogate palety brzmień elektronicznych i loopów z riffami mocno przesterowanej gitary, skorej do ostro ciętych, metalowych zagrywek; całość tradycyjnie ozdobioną delikatnym wokalem Moore’a i bębnieniem na perfekcyjnym poziomie.
Mimo wszystko jednak brzmi to nazbyt rutyniarsko. Choć nietrudno będzie znaleźć dla siebie kąski wyjątkowo smakowite, czy to z energetycznej odsłony „Fire Make Thunder” (instrumentalny "Enemy Prayer" porywa!) , czy też spośród kompozycji grających klimatem, to jednak ewidentnie brakuje niespodzianek. Wydaje się, że nie ma w twórcach tej muzyki woli wykraczania poza obrane, raczej hermetyczne granice stylistyczne, poszerzania własnej, indywidualnej estetyki – bo nawet utwory, skądinąd bardzo udane: „For Nothing”, brzmiący dosłownie jak kompozycja milczącego niestety od dawna Chroma Key, czy nieco „jeżozwierzowy” „Invisible Men”, zaskoczyć nie są w stanie.
„Fire Make Thunder” jest płytą zdecydowanie solidną, pełną znakomitych kompozycji, jednak stanowi kolejną część dyskograficznej kolekcji, którą można by bez przesady określić słowami „wybierzmy jedną, a to wystarczy”. Moore i Matheos stworzyli materiał, o którym, znając kontekst wcześniejszych płyt formacji, ciężko dyskutować. Wygląda na to, że formuła OSI jest zamknięta dość szczelnie, a szkoda, wszak Kevin Moore nie raz udowodnił, że muzyczną wyobraźnię ma bujną.