Przedziwna i zaskakująca to płyta. Będąca mieszanką progresywnego rocka, psychodelicznego popu, jazz rocka, folku i modernistycznego alternatywnego grania. „High Road” to prawdziwa fuzja różnych wpływów i nawiązań. Peter Gabriel, Air, The Beatles, Pink Floyd?... Proszę bardzo. Wszystko to tu jest. A nawet więcej. Bo wszyściutko podlane jest jeszcze gęstym i smakowitym psychodelicznym sosem.
Muzyka fińskiego zespołu o nazwie Club Merano ma niewątpliwie swoje korzenie w latach 70. Grupa czerpie całymi garściami z przeszłości, przesącza stare klimaty przez filtr współczesności i gra muzykę będącą niezwykle eklektyczną dawką trudnych do jednoznacznego zaszufladkowania dźwięków. Produkcje zespołu włożone są w ramy dość przystępnych w odbiorze piosenek. Ale prawdziwy urok recenzowanego przeze mnie wydawnictwa polega na tym, że należy spodziewać się po nim niespodziewanego. Nie wiadomo co czai się po zakończeniu jednego utworu, niezwykle trudno zgadnąć w jakim muzycznym świecie znajdziemy się po rozpoczęciu kolejnego nagrania… To taka inteligentna zabawa w kotka i myszkę, albo jeszcze lepiej w zgaduj-zgadulę. Gdy już wydaje się nam, że rozszyfrowaliśmy zawiłą logikę przedsięwzięcia, któremu na imię Club Merano, gdy już zaczynamy chwytać wszystkie nitki i układać sobie wszystko w głowie, zespół z uśmiechem na twarzy przekłada wajchę i zabiera nas w zupełnie inną muzyczną krainę.
Taka właściwie jest muzyka na płycie „High Road”. Rozpoczyna się ona od instrumentalnego utworu „Orbit Voyage”, który brzmi (dosłownie!) niczym jakiś temat wyjęty z rozrywkowego filmu z lat 60., po czym rozlegają się epickie dźwięki instrumentów klawiszowych, których nie powstydziłby się Rick Wakeman, ani Tony Banks i rozpoczyna się poprockowa piosenka „Medley 1970” osadzona w klimatach zbliżonych do czasów przywołanych w swoim tytule. A wszystko to po to, by po chwili zatopić się w sennej atmosferze rockowej psychodelii a’la Rare Bird (nagranie „Flame On”), a chwilę później przeskoczyć w gęste neoprogresywne klimaty w stylu IQ w utworze „Lovers”. Nie brakuje też na „High Road” cukierkowych ballad („Days Of Our Lives”, „Sunny Day”), westernowych tematów filmowych jakby wyjętych z półki z muzyką Ennio Morricone („Comfort Zone”), klasycznego rocka bliskiego Doorsom („Awaiting”), psychodelicznie odjechanych instrumentali („Thamel”), miękkich poprockowych brzmień, które mogą przywodzić na myśl współczesny Marillion („Forbidden Dreams”) czy osadzonych w odrealnionym, mocno nasączonym oparami ziół świecie piosenek z ery flower power („Someday”).
Club Merano zaskakuje na każdym kroku. Nie tylko częstymi stylistycznymi woltami, ale i używanym przez siebie instrumentarium. Na równi z typowo rockowymi instrumentami zespół sięga ochoczo po akordeon, trąbki, sitary, wiolonczele… Gdy to czytasz, pewnie pomyślisz drogi Czytelniku, że album „High Road” to niestrawne muzyczne danie, które zmierza nie wiadomo dokąd. Lecz wcale tak nie jest. Nawet słucha sie tej płyty, muzyce grupy Club Merano trudno odmówić jest prawdziwego uroku, a zespołowi niesztampowego podejścia do komponowania i aranżacji. Owszem, słyszałem już lepsze płyty. Ale były też setki znacznie gorszych. I choć długimi chwilami to, z czym mamy do czynienia na tym krążku wydaje się na pierwszy rzut ucha nudnawe i miałkie, to jednak naprawdę jest czego na „High Road” słuchać. Obiecujący to album i obiecujący zespół. Ciekawe, czy omawiamy przeze mnie krążek to jednorazowy wyskok czy niedługo będzie ciąg dalszy? Im dłużej słucham tej płyty, tym wyraźniej uświadamiam sobie, że jednak warto będzie czekać na kolejne propozycje tej fińskiej formacji.