Dziś o albumie, który wydała niezrównana w wyszukiwaniu młodych, utalentowanych i nieznanych szerokiemu światu wykonawców francuska wytwórnia Musea. Mowa o płycie zatytułowanej „When The Time Is A Present” gitarzysty Stevegane’a, która zawiera wyłącznie instrumentalną muzykę.
Album jest długi (74 minuty) i na jego program składa się zaledwie pięć długich (właściwie to cztery długie, bo jedna, „Lady Of The Lake”, trwa 3 minuty) kompozycji, które są epickimi suitami i w których za pomocą wyczarowanych przez siebie dźwięków Stevegane opowiada muzyczne historie. Nic tylko przymknąć oczy i dać się porwać tym dźwiękom. Ulecieć gdzieś w krainę wyobraźni, gdzie poszczególne nuty i dźwięki nabierają namacalnych kształtów, zaczynają one żyć własnym życiem, gdzie zaczynają się dziać opowieści, które w zależności od nastroju, w jakim znajduje się odbiorca, toczą się gdzieś własnymi, często nieprzewidywalnymi ścieżkami. Muzyka Stevegane Project inspiruje. Nie przeszkadza jako tło, ale powiedzieć, że to muzyka ilustracyjna to za mało. Spokojny charakter epickich instrumentalnych suit potrafi stymulować percepcję odbiorcy. Tytuły tych utworów to pewne drogowskazy, jakby wskazówki czy podpowiedzi rzucone przez autora zapraszające do puszczenia wodzy fantazji i zanurzenia się w otchłani muzycznych oceanów: „Through The Stones” trwa 18 minut, „When The Time Is A Present” – 22 minuty, „The Green Eyes” – ponad 17, a „Sly Return 11 March 2011” – 12 minut. Ale nie tytuły są tu najważniejsze. Najważniejszy jest indywidualny styl Stevegane’a, który choć wyraźnie czerpie z dokonań mistrzów brytyjskiego rocka (Gilmour, Blackmore, Beck, Latimer), to posiada tyle osobistych cech typowych wyłącznie dla tego artysty, że nie sposób mówić tu o jakichkolwiek naśladowaniach. Jedno co pewne, to to, że zawartość płyty „When The Time Is A Present” to taki rodzaj oldschoolowego grania, które dzisiaj powoli staje się już niemodne. Dlatego nie znajdziesz, drogi Czytelniku, na tym albumie technicznych fajerwerków w stylu Satrianiego, czy dźwiękowych wodotrysków a’la Petrucci, jest za to mnóstwo prześlicznych, rzekłbym: spokojnych i stonowanych gitarowych melodii układających się w autentycznie miłe w odbiorze instrumentalne suity…