Wykorzystując ciągnącą się w nieskończoność przerwę w działalności zespołu The Flower Kings, jego wokalista Hasse Fröberg wolny czas wykorzystał do nagrania swojej drugiej, po „Future Past” (2010), solowej płyty sygnowanej ponownie jako „Hasse Fröberg & Musical Companion”.
Na program albumu „Powerplay” składa się 9 kompozycji trwających nieco ponad godzinę. Co oferuje nam Hasse w trakcie tych 60 minut? Nie ma tu niespodzianek. Kto interesuje się twórczością tego wokalisty, ten wie czego po „Powerplay” można się spodziewać. Niepokojące wydaje mi się tylko to, że pomimo wielu podejść do tej płyty, pomimo wielokrotnych przesłuchań, jakoś nie udało mi się wyłowić choćby jednego utworu, który mógłbym uznać za ponadprzeciętny czy unikatowy. Są w tym zestawie kompozycje krótsze („Waves”, „Godsong”) i dłuższe („My River To Cross”, „The Final Hour”), jest akustyczna miniaturka („White Butterfly”), są nagrania o przebojowym potencjale („Venice, Ca”, „The World Keeps Turning”), jest też para utworów („The Chosen Ones”, „Is It Ever Gonna Happen”), która – przynajmniej w sferze instrumentalnej – posiada ambicje symfoniczno-rockowej epickości, ale wszystko to brzmi jakoś zaskakująco do siebie podobnie. Niby wszystkie te utwory wykonane są starannie, wyprodukowane są bezbłędnie, ale mam wrażenie, że utrzymane są w jednakowej konwencji, a podobieństwo to posunięte jest do tego stopnia, że po jakimś czasie całość zaczyna nużyć i zniechęcać do częstszych powrotów do tego wydawnictwa. Instrumentaliści towarzyszący Fröbergowi korzystają wciąż z tych samych pomysłów i patentów, sam Hasse śpiewa jakby na jedną nutę, a poszczególnym utworom brakuje jakiegoś specjalnego vibe’u, czy jak kto woli, soli i pieprzu. Dość powiedzieć, że po kilkunastu przesłuchaniach za moje ulubione utwory z tego albumu uważam dwa najbardziej „skoczne”, bynajmniej nie-progrockowe, numery: „Venice, Ca” i „The World Keeps Turning”.
Wszystko to sprawia, że albumu „Powerplay” nie mogę zaliczyć do najciekawszych wydawnictw ostatnich miesięcy. Powiem więcej, zastanawiając się czemu nowe utwory Fröberga jakoś dziwnie mi nie „wchodzą” zapodałem sobie dla przypomnienia jego poprzednią płytę. I z żalem muszę przyznać, że albumu „Future Past” słucha się zdecydowanie lepiej.
No cóż, być może to moje subiektywne nastawienie nie pozwoliło mi przekonać się do płyty „Powerplay”, a może tym razem Fröbergowi po prostu nie wyszło…? Tak czy inaczej, w tym roku usłyszymy o nim jeszcze na pewno. Zaśpiewa na nowej płycie grupy The Flower Kings. Ale tam za kompozycje i aranże odpowiadać będą inni ludzie…
http://www.reingoldrecords.com/