Amplifier - Eternity

Artur Chachlowski

ImageTak się życie potoczyło, że ominęły mnie niedawne koncertowe święta. Nie mogłem być w Oświęcimiu na symfonicznym spektaklu Petera Gabriela, nie byłem na żadnym z pięciu polskich koncertów RPWL, nie oglądnąłem grających we Wrocławiu Karmakaników, nie widziałem też Anathemy, ani poprzedzającej ją grupy Amplifier. Z tego co słyszałem i czytałem, naprawdę jest czego żałować. No cóż, wiem, że akurat tych zaległości nigdy nie uda mi się nadrobić, ale wierzę, że jeszcze kiedyś uda mi się zobaczyć tych artystów występujących w naszym kraju na żywo.

Prawdziwą „pamiątką” z koncertu, na którym nie byłem jest album, a właściwie minialbumik „Eternity” grupy Amplifier sprzedawany na firmowym stoisku przed koncertami w Krakowie i Poznaniu. Przemiłą niespodziankę zrobił mi Andrzej Barwicki, który sprezentował mi to trwające 35 minut wydawnictwo. Choć nigdy nie byłem wielkim fanem muzyki Amplifiera, choć krótki zeszłoroczny występ przed Dream Theater w Katowicach nie zrobił na mnie jakiegoś większego wrażenia i choć nie zachwyciła mnie też popularna tu i ówdzie amplifire’owska „Ośmiornica”, to muszę przyznać, że słuchanie „Eternity” każdorazowo sprawia mi przeogromną radość.

Może to sprawa wiosennej aury za oknem, może to kwestia szczególnego nastroju, który niczym przywołana wcześniej ośmiornica ogarnął mnie ostatnio swoimi mackami, a może to po prostu niezwykle udane wydawnictwo, którego spokojne dźwięki bardzo często brzęczą w głośnikach mojego domowego zestawu. Jak się okazuje, „Eternity” to rzecz unikatowa. Nagrana w 2009 roku z myślą o fanklubowiczach i najbardziej oddanych sympatykach zespołu. Według znawców, zawierająca najbardziej „progresywną” muzykę i przez wielu uważana za najlepszy zestaw piosenek firmowanych nazwą Amplifier.

Ten składający się z zaledwie sześciu utworów albumik sprawi frajdę tym, którzy pokochali Amplifier za płytę „Octopus”, spodoba się zapewne też i sympatykom twórczości grupy OSI. Przesycone elektroniką, sfuzzowanymi gitarami, głosami dobywającymi się z intercomu i przepuszczonym przez vocoder wokalem utwory dowodzą bliskiego pokrewieństwa z produkcjami panów Moore’a i Matheosa.

Weźmy na przykład takie utwory, jak „Number One Son”, „Departure Lounge” czy „The Ways Of Amplifier”. Gdyby ktoś uparł się wmówić mi, że pochodzą, dajmy na to, z bonusowego krążka z niepublikowanymi wcześniej nagraniami towarzyszącego którejkolwiek z płyt OSI, byłbym uwierzył. Zresztą także i w innych nagraniach, jak „My Corrosion” czy „Area 51” hipnotyzujący nastrój elektronicznej psychodelii nieustannie unosi się w powietrzu. Wszystko to sprawia, że nad muzyką, z którą mamy do czynienia na „Eternity” unosi się duch twórczości OSI, Oceansize, Katatonii, a nawet Porcupine Tree i… Pink Floyd.

Właściwie tylko otwierający ten zestaw utwór „Amplifier 99” to rzecz nieco ostrzejsza, rzekłbym hardrockowa, w której na pierwszy plan, kosztem elektroniki i syntezatorowych dźwięków, wysuwają się ostre i drapieżne gitary. Ten na wskroś rockowy numer odstaje swym klimatem od reszty, ale nie zmienia to faktu, że w przypadku „Eternity” mamy do czynienia ze spójnym i unikatowym dziełem grupy Amplifier. Naprawdę warto poznać bliżej jego zawartość.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Zespół Focus powraca do Polski z trasą Hocus Pocus Tour 2024 Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!