Ter'Azur - Falling Asleep

Artur Chachlowski

ImagePochodzący z Niemiec zespół Ter’Azur wywodzi się z cover bandu o nazwie Awake, który dedykowany był twórczości Dream Theater. Czterech panów: Ian Alexander Griffiths (g, v), Marcel Kohn (k), Christopher Streidt (bg) i Stephan Schöpe (dr) postanowiło sprawdzić się we własnym repertuarze. W tym celu zmienili nazwę na Ter’Azur i pod koniec ubiegłego roku (12 grudnia) wypuścili na rynek swój autorski album zatytułowany „Falling Asleep”.

Kto po tym wstępie pomyślał, że na płycie usłyszymy muzykę będącą klonem dokonań Teatru Marzeń, ten jest w błędzie. Ter’Azur nie stroni wprawdzie od ciężkich i metalowych brzmień, ale to nie one dominują w jego muzyce. Na „Falling Asleep” mamy do czynienia z udanym mariażem klasycznych progresywnych brzmień mających swe korzenie w latach 70. z hardrockowym (a po części także progmetalowym) stylem, który wytyczony został przez brzmienia a’la Threshold, Haken, Porcupine Tree i Dream Theater (a jednak!). Ale nie można nazwać „Falling Asleep” albumem stricte progmetalowym. Muzyka Ter’Azur nie poddaje się szufladkowaniu, a tym samym zespół sprytnie unika wrzucenia swoich produkcji do jednego wora z licznymi naśladowcami zespołu Johna Petrucciego. Zadziwiające jest jak wiele na omawianej przeze mnie płycie jest spokoju, jak wiele artyzmu i licznych ciekawych pomysłów formalnych. Stawiają one grupę Ter’Azur z jednej strony w czołówce niemieckiego prog rocka, może o pół kroku za Sylvanem i RPWL, ale na pewno w jednym szeregu na przykład z takim Martiganem czy Morphelią, a z drugiej – pośród zdecydowanie najciekawszych debiutantów w progresywnej branży ostatnich miesięcy.

Płyta „Falling Asleep” to koncept opowiadający o związkach człowieka z przyrodą. Składa się ona aż z 13 powiązanych ze sobą utworów. Nie są one zbyt długie, większość trwa po około 4 minuty, z tym, że jest wśród nich kilka dłuższych wyjątków. O nich za chwilę. Zainteresowanych informuję, że najlepiej rozpatrywać to wydawnictwo jako jedną, 67-minutową całość. Tak właśnie najlepiej słucha się tej płyty – od deski do deski – choć przyznać też trzeba, że co najmniej kilka jej fragmentów (jak na przykład kompozycje „Weather Report”, „Child Of Our Times”, „Beneath The Molten Sand” i „Full Circle”) mogłoby śmiało zaistnieć samodzielnie.

Płytę otwiera kompozycja tytułowa, która pełni rolę swoistego intro i wprowadzenia w klimat całości. To dość zrelaksowany, by nie powiedzieć leniwie rozwijający się początek, z którego wyłania się utwór nr 2 – „Exoplanet”. Najpierw słyszymy w nim arpeggia wygrywane na gitarze, potem z lekka sfuzzowany wokal, ale rodzi się z tego bardzo zgrabna melodia refrenu. „One In A Million” to już pierwszy utwór z wyrazistą, wpadającą w ucho melodią i efektownymi partiami gitar. „Child Of Our Times” to przebojowa piosenka, utrzymana trochę w amerykańskim stylu, a zarazem, przynajmniej moim skromnym zdaniem, materiał na potencjalny przebój. Cztery utwory już za nami. Po tym dość spokojnym początku mamy na płycie pierwszy i jedyny instrumental – „Five Bagger”. W warstwie instrumentalnej unosi się tu duch muzyki Porcupine Tree, słyszymy też mocne, bardzo mocne, partie gitar. To zarazem pierwsze ewidentne nawiązanie do metalowej twórczości Dream Theater. Nastrój zmienia się za chwilę, gdy tylko rozpoczyna się utwór „Poisoned Waters”, którego zrelaksowany klimat najwyraźniej nawiązuje do marillionowskiego „Sugar Mice”. Po tych 4 minutach wytchnienia znowu robi się nieco duszniej, bo oto przed nami nagranie zatytułowane „Mass Hypnosis”. Znowu słychać mocne i gęste brzmienie gitar, pojawia się narracja, chóralne „Alleluja!”, a tempo rośnie z minuty na minutę. Ten 7-minutowy utwór, acz odrobinę rozkrzyczany i z pozoru nieco chaotyczny, posiada niezwykle miły uszom refren i opatrzony jest przepięknym gitarowym solo. Wszystko to sprawia, że jest to jeden z najznakomitszych fragmentów płyty. Choć nie jest on tak dobry, jak następujący zaraz po nim utwór „Beneath The Molten Sand”. Tu Ter’Azur brzmi niemalże jak Haken. To świetny, hipnotyzujący utwór, znowu z wplecioną weń narracją (nie mam pewności, ale słyszę w nim głos George’a W. Busha). To pierwszy tak znaczący punkt kulminacyjny albumu, za który należą się grupie Ter’Azur duże brawa. Nagrania nr 9 to „Nuke” i właśnie w nim muzyka naszych bohaterów chyba najbardziej brzmi jak rasowe produkcje spod znaku Dream Theater. Dobry to utwór. Szkoda tylko, że tak krótki. Nie mógłby być jednak dłuższy, bo z jego końcowych dźwięków wyłania się kolejna kompozycja – „Full Circle”. Znowu zaczyna tu „pachnieć” Hakenem, pojawia się mocny, nabijający tempo rytm, znowu słyszymy narrację, która stanowi kontrapunkt przed fenomenalnym, kto wie czy nie najlepszym na płycie refrenem. Ilekroć słucham tego nagrania, to mam wrażenie, że pełni on na płycie „Falling Asleep” podobną rolę jak na floydowskiej „Ścianie” pełnił utwór „Run Like Hell”. Bo faktycznie powoli zbliżamy się już do końca płyty. Jeszcze tylko nagranie „Wayward Souls”, które dzięki efektownej partii basu stanowi udane połączenie hard rocka i muzyki funk, i oto rozpoczyna się prawdziwe magnum opus albumu – ponad 10-minutowa kompozycja „Weather Report”. Jest to prawdziwa kwintesencja muzyki grupy Ter’Azur, a zarazem dowód na wielki talent i przeogromne możliwości poszczególnych jej członków. To wielki, wspaniały i niezwykły utwór. Z gatunku takich, że żadne słowa nie oddadzą jego ogromnej klasy. „Weather Report” to kompozycja, z której ten niemiecki kwartet może być naprawdę dumny. Ogromny ładunek emocjonalny, który niesie za sobą ten utwór znajduje ujście w króciutkim finale płyty. „Dawn” to trwające zaledwie dwie minuty wyciszenie, spokojne rozładowanie emocji, gdzie na tle szumiących morskich fal mamy do czynienia z lirycznym domknięciem poszczególnych wątków przewijających się na płycie. Głos i gitara akustyczna… Uspokojenie… I ostatnie takty, w których brylują harmonie wokalne (nie po raz pierwszy zresztą) przypominające trochę to, co na swoich płytach robi zespół Moon Safari…

„Falling Asleep” to bardzo dobry progrockowy album. Myślę, że warto, by każdy kto ceni sobie niesztampowe rozwiązania, dobre melodie, ciekawe pomysły oraz perfekcyjne wdrożenie ich w muzyczne życie, zadał sobie odrobinę trudu, aby wejść w posiadanie tej płyty i spędzić z nią co najmniej jeden raz 67 minut non stop. Jestem spokojny o to, że każdy kto choć raz spróbuje muzyki grupy Ter’Azur, ten na długo pozostanie pod jej prawdziwym wrażeniem.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok