Włoski zespół Asgard zadebiutował w 1991 roku płytą „Götterdämmerung”, czyli „Zmierzch bogów”, później w następnych latach ukazywały się jego kolejne, coraz lepsze albumy: „Esoteric Poem”, „Arkana” oraz „Imago Mundi”. Niewątpliwym plusem dla muzyki tego zespołu był głos wokalisty Kikko Grosso, ale też świetni instrumentaliści, ich niezaprzeczalny kompozytorski talent, ciekawe pomysły formalne, a także niesamowicie piękne, działające na wyobraźnię, poetyckie teksty, nierzadko nawiązujące do mitów, skandynawskich legend i baśni. Tak jak na przykład w tym otwierającym płytę „Arkana” utworze „Zgromadzenie wróżek”:
„…they gathered the mysterious apparitions…
From everywhere they came
And swished… and swung;
And danced.
They were blowing the breeze
And in it let themselves cradle;
They levitated the silence
Like a thin weft…
And they fell in love with a blade of grass”.
Na tej wydanej pod koniec 1992 roku płycie Asgard wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności. Wydał album dojrzały, pełen emocji i zróżnicowanych nastrojów. Najjaśniejszym punktem programu jest niewątpliwie zamykająca ten album 12-minutowa kompozycja „The Lords Of The Mountain” z imponującą finałową sekwencją instrumentalną. Można zaryzykować twierdzenie, że zakończenie płyty to prawdziwa kwintesencja neoprogresywnego rocka wczesnych lat 90. Wystarczy posłuchać tego jednego utworu, aby zrozumieć na czym polegał prawdziwy fenomen grupy Asgard. Zanim jednak do uszu słuchacza dotrą te wspaniałe dźwięki, mamy około godzinę też świetnej muzyki w postaci 8 innych, poprzedzających ten monumentalny finał, utworów.
Całość rozpoczyna się on zwiewnej i urokliwej opowieści o tańczących w lesie wróżkach – „A Gathering Of Fairies”. To piękny wstęp do baśniowej krainy muzyki Asgard. Razem z drugim nagraniem na płycie, „Wulfstan”, stanowi dowód na to jak bardzo rozległy jest świat muzyki tego zespołu. Po tym ulotnym i romantycznym początku, „Wulfstan” to już nieomal progresywny, zadziorny i pełen agresji metal. Ale to taki rodzaj metalu, który łagodnieje od fajnych melodii i świetnych partii instrumentalnych. Polecam szczególnej uwadze solo na instrumentach klawiszowych przypominające wczesnego Tony Banksa. Palce lizać! Następnie na płycie pojawia się rozwlekły i posępny „Olaf Stonehand”. Rzecz jakby z innej bajki. Oparta na uporczywie wdzierającym się w mózg rytmie tam tamów, pełna formalnych udziwnień, historia o mitycznym rycerzu wymaga od odbiorcy sporej cierpliwości. Zaraz po niej mamy „The Mirror Of Kings”. To też trochę pokrętna kompozycja, w swojej konstrukcji wijąca się meandrami, ale wynagradzająca wszystkie swoje zawiłości przewspaniałym refrenem. Przypomina ona odrobinę zabawę zespołu z odbiorcą w kotka i myszkę… Niby czekam, niewiele robię, ale ty i tak wpadniesz w moje sidła. W misternie zastawione sidła fenomenalnie wykonanych refrenów. „The Queen Of Ice” to lżejsza, neoprogresywna piosenka z ciekawymi motywami instrumentalnymi oraz ładną linią melodyczną świetnie zaśpiewaną przez Grosso. Teraz nadchodzi pora na dwa nagrania instrumentalne: „The Squirell” i „The Breath Of A Veiled Goddess”. Tu napięcie jakby nieco opada, ale być może jest to specjalny zabieg zastosowany tylko po to, by przygotować odbiorcę na to, co dopiero ma nastąpić. Bo właśnie teraz rozpoczyna się wreszcie wspomniany już finał płyty – „The Lords Of The Mountain”. Prawdziwie wielki patos i wspaniałe magnum opus zespołu. Kto wie czy nie najwspanialsza kompozycja w dorobku grupy Asgard?... Zakończenie, w doskonały sposób podsumowuące ten album. Album, który, jak zresztą cały dorobek Asgardu, należy do najlepszych osiągnięć progresywnego rocka pierwszej połowy lat 90. XX wieku. Szkoda, że swego czasu niewystarczająco doceniony. Dlatego warto dziś, blisko 20 lat po premierze tej płyty, pamiętać o tym z jak wspaniale zagraną muzyką mamy na nim do czynienia…
Rok po płycie „Arkana” ukazał się album „Imago Mundi”. Chyba odrobinę równiejszy i bardziej spójny od swojego poprzednika, złożony jakby z prostszych i już nie tak pogmatwanych utworów. To tak jakby asgardowskie „Misplaced Childhood” po niełatwym w odbiorze „Fugazi”. Myślę, że to doskonały materiał na osobną historię. Warto do tego tematu powrócić w oddzielnym tekście (szczególnie do warstwy literackiej albumu „Imago Mundi”) i jeżeli tylko czas pozwoli, z pewnością kiedyś na łamach MLWZ uważnie przyglądniemy się tej płycie.
Wracając do płyty „Arkana”, śmiem twierdzić, że oprócz niewątpliwych nawiązań do klasycznego symfonicznego rocka, grupie Asgard udało się tym albumem rozwinąć raczkujący jeszcze na początku lat 90. gatunek, nazywany teraz prog metalem. A w wydaniu Włochów był to niezwykle melodyjny progresywny metal. Taki, który od razu wpadał w ucho, który prowokował do myślenia, który skłaniał do refleksji, który pobudzał wyobraźnię.
Po wydaniu w listopadzie 1993 roku albumu „Imago Mundi”, oszołomiony wprawdzie sukcesem artystycznym, ale rozczarowany brakiem sukcesu komercyjnego, zespół Asgard rozpadł się. Wrócił jeszcze na chwilę w 2000 roku w nieco zmienionym składzie, z nowym wokalistą Ivo Gallo i wydał wtedy płytę zatytułowaną „Drachenblut”. Ale okazała się ona łabędzim śpiewem grupy. I właściwie przeszła zupełnie niezauważona.
Miłą cechą płyt Asgardu było to, że na okładkach kolejnych albumów drukowany był tytuł kolejnego krążka. I tak właśnie, na wspomnianej płycie „Drachenblut” z 2000 roku napisano, że kolejne dzieło Asgardu będzie nazywać się „Ragnarøkkr”. Minęło prawie 12 lat i… nic. Niestety nic. Nie ma „Ragnarøkkra”. Słuch po grupie Asgard zaginął, choć keyboardzista, Alberto Ambrosi podejmował próby wskrzeszenia grupy, ale do tej pory mu się to nie udało. Nie wiadomo też, gdzie rozpierzchli się ci niezwykle utalentowani muzycy. Kilku z nich zaczepiło się na chwilę na płytach niemieckiej pianistki Ines Fuchs, ale i ten projekt od 2002 roku uparcie milczy i w sumie nie wiadomo co z tymi włoskimi muzykami aktualnie się dzieje (wokalista Kikko Grosso zaśpiewał w połowie lat 90. na płycie innej włoskiej formacji Aufklärung – „De’ La Tempesta….. L’Oscuro Piacere”, ale była to – jak historia pokazała – efemeryczna, jednorazowa przygoda).
Szkoda, że Asgard już nie istnieje. Bo wtedy, w pierwszej połowie lat 90., był zdecydowanie jednym z najbardziej wyróżniających się zespołów neoprogresywnego rocka. Ba, dzięki tak dobrym płytom jak „Arkana”, był bardzo bliski tego, by stać się pierwszoplanowym zespołem tego gatunku. Niewiele mu do tego brakowało. Miał w sobie wszystko: obdarzonych talentem i niekonwencjonalnymi pomysłami muzyków, potencjał do przełamywania międzygatunkowych barier, umiejętność kreowania fantastycznych literackich obrazów, talent do pisania pełnych patosu, monumentalnych pieśni. Był wyraźnie na krzywej wznoszącej. Żal niewykorzystanej szansy. Żal, że Asgard bezpowrotnie zniknął, a dziś już mało kto o nim pamięta…