W poniedziałek, 16 lipca dotarła do nas bardzo przygnębiająca wiadomość – zmarł Jon Lord, legendarny klawiszowiec, kompozytor, współzałożyciel Deep Purple. Z pewnością od poniedziałkowego popołudnia, gdy informacja o jego śmierci zaczęła się rozprzestrzeniać, tysiące fanów Artysty na całym świecie przypominają znajome nuty przynajmniej samego „Smoke on the Water”, czy „Child in Time”, bądź inicjują wzruszające seanse muzyczne z „Made in Japan” w roli głównej, czy filmowe w postaci „Concerto For Group And Orchestra”… My natomiast przypomnimy album wydany zanim zespół Deep Purple przewrócił rockowy świat do góry nogami; album, na którym wkład kompozytorski Lorda był doprawdy okazały.
„Deep Purple” to trzecia i ostatnia płyta grupy nagrana w pierwszej konfiguracji personalnej (Jon Lord/Ritchie Blackmore/Rod Evans/Nick Simper/Ian Paice). W początkowym okresie kariery formacji jej kompozytorski rozwój był słyszalny z płyty na płytę - trzecie dzieło zespołu nie jest pod tym względem wyjątkiem, powstał bowiem album z pierwszych trzech najbardziej interesujący i jakościowo najrówniejszy. Sztuka ta nie musiała być prosta i oczywista, wszak wypełniła go muzyka o właściwie największej rozpiętości stylistycznej w całej dyskografii grupy.
Na „Deep Puple” dzieje się doprawdy wiele – od blues-rocka, hard-rockowych zwiastunów, przez pop, psychodelię, etniczne wpływy po mniej lub bardziej dosłownie eksponowane inspiracje muzyką klasyczną. Niemal z utworu na utwór zespół zmienia stylistyczny kierunek, przeskakuje z jednej muzycznej bajki w inną, robiąc to jednak w sposób zaskakująco udany i nie mącący odbioru płyty jako całości. Z otwierającego album, zorganizowanego ciekawą rytmiką „Chasing Shadows” muzycy przenoszą odbiorcę w świat zagadkowego „Blind” – osobistej kompozycji Lorda, który pokusił się tu o sięgnięcie do dobrodziejstw muzyki barokowej, brzmień klawesynu, co dało efekt doprawdy imponujący, choć utwór w formie zupełnie „barokowy” nie jest.
Skacząc po stylistykach, tworząc wyjątkowe nastroje, eksponując żywioł uwolnionych instrumentów solowych w pełnych energii blues-rockowych czy quasi-psychodelicznych tematach muzyka na „Deep Purple” nieuchronnie zmierza do wielkiego finału w postaci epickiego „April”. Ta dwunastominutowa, najdłuższa studyjna kompozycja w dziejach grupy stanowiła dla Jona Lorda kompozytorską wprawkę przed napisaniem słynnego dzieła na orkiestrę, które świat miał poznać jeszcze w tym samym roku. „April”, czyli pierwsza próba połączenia rockowego żywiołu Purple z prawdziwą, graną przez autentyczną kameralną orkiestrę muzyką poważną wypadła bardzo przekonywująco, mimo że w obrębie tej logicznej i konsekwentnej w swoim progresywnym charakterze kompozycji Lord raczej starał się, by oba żywioły bezpośrednio jeszcze nie wchodziły sobie w drogę. To pełne elegancji, znakomite zamknięcie pierwszego okresu działalności grupy, ale i dowód na to, że Deep Purple w 1969 roku stanowili już bardzo pewną siebie formację.
Warto wspomnieć, że artystyczna pewność siebie grupy wyraziła się również w fakcie, iż tym razem zrezygnowano z praktyki wypełniania niemal połowy albumu przeróbkami cudzych nagrań – tym razem w programie płyty znalazł się jeden jedyny cover. Deep Purple sięgnęli po prześliczną balladę „Lalena” z repertuaru Donovana, tworząc (poza przebojowym „Hush” z pierwszej płyty) najbardziej przekonywującą, a zarazem najsilniej konkurującą z oryginałem interpretację zapożyczonego tematu w karierze. „Lalena” jest pełna kameralnego piękna, które w sposób absolutnie wyjątkowy uwydatnia wybitne solo na organach Hammonda…
To, co w karierze Deep Purple wydarzyło się po pierwszej zmianie składu w oczywisty sposób zdewaluowało potencjalną wartość i popularność trzeciego albumu grupy. A jest to płyta, do której z wielu względów warto wracać – różnorodna, intrygująca, pełna kompozycji o charakterze niepowtarzalnym w całym dorobku Deep Purple. I oczywiście pełna kompozytorskich i wirtuozerskich śladów geniuszu Mistrza.