Pojęcie „zespół kultowy” dla każdego z miłośników rozsmakowanych w muzyce oznacza zupełnie co innego. W większości przypadków mianem kultowych formacji określa się zespoły mające ogromny wpływ na rozwój gatunku, kreujące oryginalne brzmienia, nowatorskie aranżacje. Często są to formacje o przebogatym dorobku fonograficznym, burzliwej historii. Ich wydawnictwa stale obecne są w katalogach płytowych. Przy pierwszej lepszej okazji wznawia się ponownie ich dawne dzieła dokładając niepublikowane wcześniej utwory, fragmenty koncertów, skutecznie drenując portfele fanów. Występuje także inne pojęcie zespołu kultowego. A mianowicie takie, iż mianem tym określa się zespoły znane bardzo wąskiemu gronu. Nakłady ich płyt są dawno wyczerpane i stanowią obiekt pożądania słuchaczy, którzy z różnych przyczyn tych wydawnictw nie posiadają. Ja osobiście preferuję właśnie tę drugą wersję pojęcia kultowego zespołu. Sama myśl o tym, że są tacy wykonawcy, których płyty posiada bardzo wąskie grono, że ja je posiadam i są one dla mnie tak samo ważne jak pozycje ogólnie znanych i szanowanych zespołów, a nawet czasem ważniejsze, bardzo mnie podnieca i napawa dumą. Jakiś czas temu z Arturem Chachlowskim wpadliśmy na pomysł, by takie neoprogrockowe wykopaliska wam zaprezentować. Zarówno na łamach MLWZ, jak i na radiowej antenie. W ubiegłym roku przypomnieliśmy wam kilka krążków z przełomu lat 80. i 90. należących do wykonawców, którzy przepadli w czeluściach historii jak igła w stogu siana. Pisałem wtedy o płytach takich zespołów jak Arrakeen i Ulysses. W tym roku wpadliśmy na szaleńczy pomysł, który chyba nie skończy się wraz z ostatnim dniem wakacji. Chcemy zaprezentować wam kilka obszerniejszych historii. Na początek w sierpniu proponujemy wam sagę o zespole Asgard.
Asgard to mityczna siedziba skandynawskich bogów. Ogromny pałac spowity mgłami za kręgiem polarnym. Nikt go na własne oczy nie widział, ale prawdopodobnie poraża swym pięknem. Strzeliste wierze, lśniące mury, wszechobecna biel. Króluje tam bóg Odyn. Jeżeli nie podoba mu się to, co ludzie czynią z ustalonym wcześniej porządkiem i stają przeciw prawu, wysyła boga wojny Tyra wraz ze swoją świtą, by dokonał stosownej do uczynionego zła krwawej rzezi. Kilku włoskich muzyków tak zafascynowała mitologia skandynawska, jej mroczne tajemnice, legendy o wielkich wojnach, podbojach, latających smokach, nieustraszonych i nieugiętych wojownikach, iż swą pasję przekuli w dźwięki i tak powstał zespół, który zakochany w północnych wierzeniach i podaniach nagrał kilka arcyciekawych dzieł. Dziś będzie o mocy wiary, legendzie latającego smoka, jasnej i ciemnej mocy.
Jest rok 1991. Zespół Asgard wydaje nakładem niemieckiej oficyny wydawniczej swój debiutancki album „Götterdämmerung” – „Zmierzch bogów”. Tytuł dosyć przewrotny. Zespół nie skupia się na wyśpiewywaniu tragicznych pieśni o upadku wiary. Nie opiewa dawnych czasów w kontekście rozwoju cywilizacji. Zespół przenosi nas wprost do pradawnej skandynawskiej świątyni, aby oddać cześć i chwałę pokoleniom wojowników, a także pokłon Asgardowi. Moc i wielkość skandynawskich podań i legend opiewana jest w śpiewanym chóralnie w języku łacińskim temacie „Antiquum” otwierającym album. Tak cudnie zaśpiewanej modlitwy do antycznych bogów Północy na próżno szukać na artrockowych płytach. Początek godny zespołu Dead Can Dance. Dość nietypowy jak na progrockową płytę, brzmiący jak średniowieczny chorał utwór odkrywa przed nami tajemnice. Zaprasza nas do udziału w misterium, rytuale modlitewnym. Jednym z atrybutów władzy Asgardu jest smok. Występuje on w mitach pod wieloma postaciami i odgrywa różne role. Zwykle jest strażnikiem, który na sporą odległość nie dopuszcza nikogo do strzeżonego przez siebie miejsca. Dookoła ściele się zapach siarki, smok pluje jęzorami ognia. Na usługach Asgardu zwykle jest czarownik, który potrafi ujarzmić smoka i zajrzeć do skarbca. Smokiem można postraszyć niepokorny lud. Można latającego gada użyć w boju. Mit o latającym smoku jest mocno zakorzeniony w skandynawskich mitach. Srebrny smok z rozpostartymi szeroko skrzydłami wzbudza lęk i podziw, daje nadzieję i napawa strachem. Olbrzymi smok dymiący oparami z kilku jam gębowych to widok bezcenny. Taki właśnie wizerunek smoka opiewany jest przez muzyków na albumie „Götterdämmerung”, a w szczególności w „Last Flight Of The Silver Drakkar”. Jednym z odniesień do współczesności na tym krążku jest wyrażenie żalu, że postęp cywilizacyjny spycha w cień dawną wiarę, zastępując ją materialnym dobrami, bogiem o szklanej twarzy pokrytej pikselami („New Myths”). Jest również zawarta przestroga o surowej karze, jaką dwór Asgardu ześle na ziemię. Cywilizacja śmierci musi zostać ukarana, a pamięć o dawnych przodkach i potędze Asgardu musi na nowo zakwitnąć. Album bardzo mocno odwołuje się do przyrody, opiewając jej piękno i znaczenie dla ludów Północy. Magiczne rośliny, ogromne i niesamowite drzewa zajmują sporo miejsca w tekstach debiutanckiej płyty Asgard. W mitach Północy ważny jest też człowiek. Postawny, surowy, krzepki wojownik, mający swój kodeks postępowania. Jemu również poświęcono trochę uwagi. Dużo śpiewa się na płycie o relacjach pomiędzy bogami a ludźmi, o osobliwej zależności między nimi. Warstwa tekstowa na „Götterdämmerung” to swoisty kodeks ludów północy.
Muzyka na „Götterdämmerung” jest najwyższej próby. I choć zdaniem wielu jest wtórna w swojej formie i strukturze, to nadal urzeka swym pięknem i zniewala mocą. Jest to klasyczny, soczysty, neoprogresywny rock. Album wypełnia bardzo homogeniczne, niesamowicie spójne brzmienie w prostej linii wywodzące się od takich zespołów jak Genesis czy Marillion, czasem słychać ziarno wpływów Pink Floyd. Po latach można powiedzieć, że jest to bardzo klasyczny album. Ma on jednak nutkę tajemnicy, mistycyzmu. Usłyszeć na nim można wpływy muzyki tzw. gotyckiej. Czasem odnoszę wrażenie, iż ta płyta jest bardziej mroczna od niejednego gotyckiego, zimnego w swojej strukturze albumu. Przenika ją tajemnica, nigdy nieodgadnięta zagadka. Zwłaszcza w środkowej części muzyka staje się mglista, gęsta i ciemna, nieostra i mało wyrazista. Tak jest w utworach „Mysterion – Sophia” oraz w dwóch instrumentalnych tematach „Alone, With My Spiritual Induction” i „ Laud (To The God Of High Places)”. Mrocznego klimatu płycie dodaje głęboki fortepian i ciemna barwa fletu. Wokalista przypomina swym śpiewem Fisha. Ta dramaturgia w głosie, lekkie płaczliwe zawodzenie tworzy swoisty klimat. Jest to bardzo frapujący i ciekawy album. Polecamy i przypominamy go tym wszystkim, którzy pragną doszukać się w muzyce czegoś więcej niż tylko tekstów o miłości i solistycznych popisów.
Za tym zapomnianym, ale po upływie lat wielkim dziełem stoi kilku pasjonatów. Francesco Grosso – śpiew, głosy, teksty, ideologia, Max Michieletto – gitary, Marco Michieletto – perkusja, Chris Bianchi D'Espinosa – gitara basowa i śpiew, Alberto Ambrosi – instrumenty klawiszowe, flet, śpiew.
We Włoszech aż roi się od tego typu formacji. Nielicznym jak choćby grupie P.F.M. udało się podbić świat. Asgard jest znany raczej wąskiemu gronu odbiorców. Jednak taki stan rzeczy nie ujmuje mu jego wielkości i godności. Dla mnie „Götterdämmerung” to jeden z najważniejszych albumów lat 90. ubiegłego stulecia. To frapująca, interesująca i ze wszech miar ciekawa płyta. Po upływie tylu lat ma w sobie olbrzymią moc oddziaływania. Z kronikarskiego obowiązku nadmienię, iż w latach 70. istniała również formacja o takiej samej nazwie, niemająca jednak nic wspólnego z przypominanym dzisiaj zespołem.
Jeżeli traficie gdzieś cudem na „Götterdämmerung”, to kupujcie w ciemno, gdyż na ponowne wznowienie tego kultowego albumu nie mamy co liczyć. Zainteresowanie jest znikome – a szkoda, bo to naprawdę kawał doskonałej, logicznej muzyki z uniwersalnym przekazem słownym. Oddech skandynawskich bogów poczujecie ponownie na swoich plecach za tydzień. Bo wtedy omówimy kolejny album Asgardu będący opowieścią o zapiskach, wierszach, spisanych dziejach, kodeksach i prawach.