Trwa wielka armada progrockowych grup z Kanady. Po rewelacyjnym albumie grupy Rush, po świetnym krążku Sagi, po doskonałej płycie Red Sand, niezłym debiucie Inner Odyssey i po bardzo dobrej płycie Druckfarben, ukazuje się teraz nakładem firmy Unicorn Digital więcej niż przyzwoity album zespołu Qwaarn. To może być „kanadyjski rok” w progresywnym rocku AD 2012…
Zespół Qwaarn powinien być doskonale znany Słuchaczom oraz Czytelnikom MLWZ, gdyż od początku jego działalności z uwagą śledzimy jego losy i informujemy o nich na naszych łamach. Niezorientowanym przypomnę tylko, że początki Qwaarnu sięgają jeszcze czasów płytowego debiutu grupy Red Sand. To z muzyków, którzy nagrywali wraz z Simonem Caronem płytę „Mirror Of Insanity” wywodzi się trzon zespołu, który w 2004 roku wydał album „The Word Of Qwaarn”. Później doszło do kilku istotnych zmian personalnych, co zaowocowało kolejną płytą „Aberrations”, która światło dzienne ujrzała w 2007 roku. O wszelkich zawiłościach związanych ze zmianami składu, a co za tym idzie, i stylu grupy można przeczytać w naszej recenzji tego albumu. Dość powiedzieć, że u naszych bohaterów personalny zestaw muzyków zawsze mocno fluktuował, i tym razem też nie obeszło się bez pewnych zmian. Ale tym razem, o czym nie bez satysfakcji donoszę, Qwaarn stanął na wysokości zadania i w postaci nowej płyty „My Achievements” przedstawił nam kawał naprawdę dobrej, a chwilami nawet bardzo dobrej muzyki.
Płytę rozpoczyna w dobrym stylu utwór „Lord Cannon”. To rzecz stylowa, ciekawie wykoncypowana, dająca dobry obraz tego, czego można spodziewać się po reszcie materiału. Pomimo swoich niespełna 6 minut nagranie to posiada prawdziwie epicki klimat, który zresztą panować będzie na całym albumie. Utwór nr 2, „The Clothes Lines”, już ze względu na swoje rozmiary (to jedyne nagranie na „My Achievements”, które wykracza poza 10-minutowe ramy) utrzymuje odbiorcę w dobrym nastroju, gdyż kontynuuje pewne stylistyczne wątki, które zasygnalizowane zostały w poprzedzającym go openerze. Kolejne kompozycje – „Sianics” i „The Thirteenth Element” – to znowu pełen wachlarz mogących podobać się środków: dobre melodie, świetne partie gitar (solo w tym drugim utworze to prawdziwe mistrzostwo świata!) i syntezatorów, doskonale funkcjonująca sekcja (perkusja w „Sianics” – palce lizać!), no i wokal Didiera Berthuita, który kojarzy mi się z… Davidem Bowie, tak z okolic pamiętnego Ziggy Stardusta. Trzeba podkreślić fakt, że wokalista poczynił spore postępy w stosunku do poprzedniej płyty i częstokroć staje on na albumie „My Achievements” w centrum świateł reflektorów.
W połowie płyty niestety napięcie jakby odrobinę siadało. W utworach „The Little Gold Ladder”, „Time Out” i „The Five Legs” odnosi się wrażenie jakby Qwaarn odrobinę się powtarzał, ale na szczęście zespół zbiera się na całkiem niezły finał i zamykającym album utworem „The Divine Community” znowu wznosi się na wyżyny swoich, niemałych, jak się okazuje, możliwości.
„My Achievements” to duży progres w stosunku do płyty „Abberrations”. To zdecydowanie skierowanie się przez Kanadyjczyków w stronę prog rocka, bez niepotrzebnych, rozsadzających od środka spójny styl zespołu, stylistycznych wycieczek w inne nieprzewidywalne rejony. Z tego powodu ucierpiała poprzednia płyta. Zamiast tego Qwaarn zaserwował nam teraz dobry, w miarę nowocześnie brzmiący album, który pewnie nie stanie się jakimś znaczącym przełomem, ale niewątpliwie przysporzy sympatykom progresywnego rocka mnóstwa bardzo przyjemnych chwil przy słuchaniu.
Kto jeszcze nie jest przekonany, temu powiem, że muzyka jest o wiele ładniejsza niż okładka. Uważam, że warto posłuchać. Polecam.