Centric Jones to amerykański duet multiinstrumentalisty Chrisa Fourniera oraz perkusisty Tobe’a Londona. Panowie wypuszczają w tym roku na rynek swój trzeci muzyczny produkt. Tym razem wydawnictwo zatytułowane „The Antikythera Method" zostaje wydane nakładem ProgRock Records, czyli zapowiada się całkiem obiecująco. Sugerując się nazwą wytwórni należy wnioskować, że duet powinien poruszać się w progrockowych lub około progrockowych klimatach. I tak właśnie jest, choć nie do końca jest to prog rock, z którym utożsamia się twórczość większości obecnych w MLWZ grup.
Album „The Antikythera Method” to rasowa mieszanka różnych gatunków. Jest na nim zjadliwie, chociaż wcale nie jest smacznie. Poddajmy zatem to wydawnictwo małemu „rentgenowi”. Na jego program składa się dwanaście kosmicznych opowieści. Kosmicznych, bo już sama okładka ucieka w stronę nierealnej fikcji, a znajdujący się na niej statek międzygwiezdny, poruszający się gdzieś w galaktycznej czasoprzestrzeni, pozwala na umiejscowienie marzeń w naszej wyobraźni gdzieś w kosmosie. No i faktycznie czasami przestrzenność kompozycji ucieka w długie, balladowe i odlotowe nuty, co skłania do refleksji i zwróceniu się ku niebu (czytaj: muzycznej przestrzeni niebieskiej). Prog rock? Space rock? El-rock? Elektroniczny progres z elementami space rocka? Mieszanka – przynajmniej z nazwy - zgoła intrygująca. Czy aby na pewno?
Jak dla mnie, album ten wcale nie daje kopa, raczej usypia i gdzieś tam zaledwie pulsuje, nie skupiając na sobie szczególnej uwagi słuchacza. Brzmienie również nie powala, chociaż trzeba przyznać, że Chris Fournier posiada niemałe umiejętności zarówno jako kompozytor, jak i wykonawca. W jednym z fragmentów sięgnął on po kompozycję Jona Andersona „Then”. Jednakże aranż wymyślony przez duo w tym utworze, jak i zresztą w reszcie nagrań na tej długiej (za długiej co najmniej o jakieś godziny!) płycie, jest raczej mizerny. Po prostu ten produkt nie powoduje wystąpienia ciarek na plecach i nie zachęca mnie do kolejnego odtwarzania. Było, popłynęło w głośnikach i minęło… Pozostało gdzieś w innej galaktyce. Tylko tyle. Inną krytyczną uwagę mam do wokalu prezentowanego na tym wydawnictwie. W większości utworów śpiewa pani Laurie Larson. Takie śpiewanie to naprawdę nie dla mnie. Nie ma w nim tzw. jadu, brak w nim mocy, nie pożera, a nawet nie szczypie. Zbyt letnie to, zbyt miałkie i zbyt przewidywalne. Po prostu nijakie. I porównywanie muzyki Centric Jones do tej prezentowanej przez Rush czy Pendragon (a spotkałem się z takimi opiniami) to jednak, delikatnie mówiąc, lekkie nieporozumienie.
Oczywiście, możecie nie zgodzić się z moim zdaniem, dlatego też namawiam Was, drodzy Czytelnicy, sięgnijcie mimo wszystko po ten krążek i przekonajcie się sami czy miałem rację, czy też może nie…