Grupa Ten uważana jest za czołowego i jednego z najdłużej utrzymującego się na rynku brytyjskiego przedstawiciela tzw. muzyki AOR. AOR, czyli Adult Oriented Rock, a więc rock dla dorosłych. Tak w największym skrócie można byłoby dojść do genezy nazwy gatunku. Rock dla dojrzałych i wyrobionych słuchaczy, niekoniecznie gustujących w hałaśliwym metalu, a raczej rozmiłowanych w ładnych melodiach i nastrojowym, stylowym graniu. Czołowymi przedstawicielami tego gatunku, który narodził się w Stanach Zjednoczonych, były zespoły The Journey, Boston, Styx, i REO Speedwagon, a popularność tej muzyki przypadła na lata 80-te, lecz jak się okazuje ten szczególny rodzaj muzycznej ekspresji doczekał naszych czasów.
Zespół Ten zdobył sobie popularność jeszcze w latach 90-tych, szczególnie albumem „The Name Of The Rose”. Na czele zespołu stoi wokalista Gary Hughes, który zanim przystąpił do Ten, nagrał trzy solowe płyty: „Big Bad Wolf” (1989), „Strenght Of Heart” (1991) i „Gary Hughes” (1993). Najnowsze dzieło grupy Ten idealnie wpisuje się w konwencję stylu AOR. Materiał, który znajdujemy na płycie „The Twilight Chronicles” jest zgrabnym miksem łagodnego rocka i stylowych ballad. Jest to mieszanka, którą Ten serwuje w idealnych proporcjach, co sprawia, że tej długiej (ponad 70 minut) płyty słucha się z prawdziwą przyjemnością. Tak się jakoś składa, że gdy dla potrzeb niniejszej recenzji w trakcie słuchania albumu przygotowywałem sobie notatki, przy indeksach nieparzystych pojawiły mi się plusy, a przy parzystych – znaki zapytania. Utworów na płycie jest 10, wynika stąd, że conajmniej połowa z nich może być uznana za conajmniej dobre. A więc skupmy się przede wszystkim na nich. Album rozpoczyna się od 12-minutowej kompozycji, na którą składają się dwie części: „The Prologue” oraz „Rome”. Dobry, rytmiczny i pełen rozmachu to utwór, którego pompatyczny orkiestrowy wstęp zawiera motywy pojawiającego się później na płycie utworu „The Elysian Fields”. Jest to utwór, w którym króluje podniosły nastrój uroczystego hymnu i kto wie czy nie jest to najbardziej udane nagranie na płycie. W każdym razie jest to z całą pewnością wymarzony wstęp do całości. Z indeksem 3 znajdujemy naprawdę niezły i wspomniany już przeze mnie balladowy utwór „The Elysian Fields”. Uroczą balladą jest też utwór „This Heart Goes On” (nr 5 na płycie). Przeplatają się w nim bardzo ładne melodie canto i refrenu. Być może panuje tu ciut zbyt cukierkowy nastrój, ale słucha się go z prawdziwą przyjemnością. Choć, by być uczciwym do końca, przyznam się szczerze, że im dłużej go słucham, tym bardziej przypomina mi on którąś z piosenek Ricky Martina. Nie wiem którą konkretnie, ale jakoś tak mi się kojarzy... Oznaczona cyferką kompozycja „The Twilight Masquerade” to kolejny mocny punkt programu tego albumu. Świetny temat przewodni, od razu wpadająca w ucho linia melodyczna i niezłe instrumentalne solówki. To mógłby być duży przebój przy odpowiednim podlansowaniu. Z kolei „Born To The Grave” (numer 9) posiada niesamowity motyw instrumentalny. Grany jest on na instrumentach klawiszowych i swoją siłą oraz chwytliwością dorównuje tematom znanym z tak popularnych utworów jak „Final Countdawn” grupy Europe, czy „Touch And Go” tria ELP. To tyle o tych najlepszych, nieparzystych utworach z płyty „The Twilight Chronicles”. Czy resztę należy zatem potraktować jako kompletnie nieudaną? Trudno byłoby udowodnić tę tezę. Nawet nie będę tego próbować. Po prostu, jak każdy album, tak i ten ma swoje lepsze i gorsze momenty. Lecz jako całości słucha się go bez żadnej irytacji. Te, moim zdaniem, słabsze utwory jakoś nie przeszkadzają. Warte podkreślenia jest to, że w brzmieniu Ten przejawia się obraz pełnego profesjonalizmu całego zespołu, którego niewątpliwie największa gwiazdą jest Gary Hughes, a właściwie jego mocny i, długimi chwilami naprawdę budzący prawdziwy zachwyt, wokal.
Tak jak zaznaczyłem na wstępie, ten szczególny rodzaj muzyki ma swoje liczne grono oddanych zwolenników. I pewnie zgodnie z książkowa definicją nazwy gatunku AOR, jest wśród nich więcej starszych i wyrobionych słuchaczy, szukających w muzyce ładnych harmonii, melodii i stylowych brzmień, niż młokosów, którzy upodobali sobie stylistykę, w której gitarzysta hałaśliwe „rzeźbi”, klawiszowiec „wymiata” na „parapetach”, a perkusista niemiłosiernie „łoi” na bębnach i talerzach. Muzyka grupy Ten jest bardziej uporządkowana i ułożona, ale zarazem może też trochę bardziej schematyczna i przewidywalna. Co nie oznacza wcale, że przy wszystkich swoich wadach płyta „The Twilight Chronicles” nie jest albumem udanym. No bo czy wszystkie dobre albumy muszą być przełomowe i nowatorskie?